METALLICA
01.07.2004
Park Kolbenova
Praga
____________________

BILET

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
11.09.2006

W zaledwie miesiąc po chorzowskim koncercie już byliśmy w drodze do czeskiej Pragi. Niestety nasza wizyta w tym pięknym mieście musiała ograniczyć się jedynie do zaliczenia koncertu, na nic więcej czasu nie starczyło. Ekipa wyruszyła z Wałbrzycha wczesnym rankiem w składzie: Stary Kot, Ronnie, Szymek, Arkapa, Emi no i oczywiście Kot :). Na trasie przy drodze wypatrzyliśmy Mi, która wg pierwotnego planu miała jechać z nami, ale z powodu naszego opóźnionego (jak zwykle :)) wyjazdu uznała, że stopem dojedzie szybciej. Natknęliśmy się na nią jakieś 50 km od miejsca, z którego mieliśmy ją zabrać, daleko więc nie zajechała :).

Po małych problemach z odnalezieniem właściwej drogi do miejsca przeznaczenia (tu podziękowania dla Mike'a - który pomógł w nawigacji telefonicznie) w końcu dotarliśmy. Przed wejściem jeszcze krótkie spotkanie z overkillowcami, którzy na praski koncert stawili się bardzo licznie. Część z nich czekała na Meet & Greet - no, mam nadzieję że i mnie kiedyś przyjdzie dostąpić tego zaszczytu. Wejście na obiekt było wyjątkowo łatwe - raz, że nie trzeba było się przeciskać w wielkim tłumie, a dwa, że można było bez żadnego problemu wnieść aparaty i plastikowe butelki. Zresztą nie tylko to - jak się okazało, pomysłowość Czechów nie zna granic. Jeden z nich pod samą sceną ułożył się wygodnie na małym leżaczku i zajadał bułkę z pasztetem.

W ogóle Czesi zrobili na mnie dość... nierówne wrażenie. Zawsze przedstawiani byli mi jako naród uprzejmy, przyjacielski i zdecydowanie bardziej cywilizowany od naszego. Może i faktycznie tacy są, ale w takim razie mieliśmy nieszczęście trafić pod sceną na takich, którzy do tej definicji nie pasowali. Plan przedostania się do pierwszego rzędu pod barierkami udaremniła grupka osób, które wyglądały, jakby urwały się z jakiegoś pikniku i trafiły na koncert zupełnie przypadkiem. Zastanawia mnie, po co pchają się pod scenę ludzie, którzy później w trakcie koncertu wydają się być nim zupełnie niezainteresowani. Więcej uwagi poświęcali na przykład paleniu papierosów. Próby przechwycenia barierki zwalczali natomiast ugniataniem ręki łokciami.

Ale zostawmy już biednych pepików w spokoju i skupmy się na tym, co najważniejsze. Oczekiwanie na Metallikę miał umilić Slipknot. Wiedziałem już, czego można się spodziewać po tej grupie z chorzowskiego koncertu i z góry traktowałem ten koncert jako zwyczajowe "zło konieczne". Nie myliłem się - a nawet moja opinia o Slipknocie uległa dodatkowemu pogorszeniu. Ci goście są po prostu obleśni. Jeden z nich podszedł do nas na samą krawędź sceny i przy użyciu mikrofonu zaczął udawać (a może nie udawać, kto go tam wie), że się masturbuje i jeszcze do tego pluć (na szczęście na siebie, bo pluć na mnie wolno tylko Larsowi hehe). Przepraszam bardzo, ale sam sobie dobieram osoby, którym wolno się przy mnie masturbować i ślinić i w wykonaniu tego pana zwyczajnie sobie tego nie życzę. Podobne odczucia miała cała nasza ekipa (no, może z wyjątkiem Arkapy, który lubuje się w dokonaniach zamaskowanych Amerykanów), więc incydent zakończył się przegonieniem gościa z tego sektoru sceny środkowymi palcami w górze i okrzykami "Fuck you! Spierdalaj!" Chyba nawet gościu zrozumiał, bo po chwili odszedł :).

Na szczęście było coś, co sprawiło, że gig Slipknota był mimo wszystko wart zobaczenia. Ponieważ był to ostatni wspólny koncert w trasie Metalliki ze Slipknotem, byliśmy świadkami czegoś niepowtarzalnego. Mianowicie pod koniec setu, w trakcie tego kawałka co to w jego trakcie wokalista każe siadać wszystkim widzom, zamaskowana Metallica w towarzystwie ekipy technicznych wtargnęła na scenę by się trochę powygłupiać. Bez problemu dało się rozpoznać Jamesa we fioletowej bluzie, Larsa w białych spodniach, Roba w hawajskiej koszuli i Kirka... ubranego jak zwykle :). Był to jedyny miły akcent supportu.

Na koncert Metalliki nie musieliśmy długo czekać - zaczął się on i skończył wcześniej ze względu na odbywający się tego wieczoru ważny mecz Czechów w finałach Mistrzostw Europy. Zwyczajowo gdy w głośnikach rozbrzmiały dźwięki przeboju AC/DC It's A Long Way to the Top, w tłumie dało się zauważyć wyraźne poruszenie. Po chwili na telebimach już wyświetlana była scena z westernu The Good, The Bad & The Ugly - jako tło dla Ecstasy of Gold. Tym razem w pełnym słońcu - powtórka z Berlina 2003. Napięcie sięga zenitu, gdy po Ecstasy rozbrzmiewa intro do Blackened. Po chwili za perkusją pojawia się Lars, zwyczajowo rzucając kubeczek w stronę publiczności. Tuż przed głównym riffem dołączają do niego od lewej: Rob, James i Kirk (tym razem okupujemy prawą stronę sceny, więc większość gigu spędzamy w "towarzystwie" Kirka). W trakcie Blackened do fosy wpuszczono ekipę z fotopassami - w niej dostrzegamy Soula, który od razu robi nam pamiątkową fotę (którą możecie podziwiać w galerii).

Co jako pierwsze rzuciło się w uszy, to fatalne nagłośnienie w miejscu, w którym staliśmy. Niestety często dzieje się tak pod samą sceną, że wrażenia słuchowe nie dotrzymują kroku tym wizualnym. No cóż, coś za coś. Na szczęście w czasie drugiego kawałka, którym był Fuel, sytuacja uległa poprawie. Zachodzące słońce świecące prosto w oczy jeźdźców najwyraźniej było mocno dokuczliwe, gdyż Lars po chwili pojawił się w okularach przeciwsłonecznych. Od razu nasunęły mi się skojarzenia z darmowym gigiem na parkingu w Philadelphii w listopadzie 1997 roku.

Niestety setlista okazała się tym razem mało zaskakująca i po standardowym początku Blackened/Fuel, usłyszeliśmy Harvestera (obecnego na każdym zaliczonym przez nas gigu w ubiegłym roku). Liczyłem w tym miejscu na któregoś z zamienników - Ride the Lightning lub wyczekiwanego przeze mnie Leper Messiah. Podobnie było z balladą na czwartej pozycji - Sanitarium. No ale nie ma co marudzić, w końcu nadal jest to gig Metalliki i jest zajebiście :).

Następnie chłopaki grają Frantika, na początku którego James podchodzi do nas i uśmiecha się we wściekle wesoły sposób, co daje nam niesamowitego kopa. Ten kawałek na żywo jak zawsze daje radę. Następnie wreszcie coś, czego jeszcze nie miałem okazji usłyszeć na żywo - mianowicie I Disappear. Trzeba przyznać, że kawałek na żywo brzmi świetnie - zyskuje na ciężkości. Ale i tak prawdziwy opad szczęki powoduje dopiero następujący po nim No Leaf Clover (którego wprawdzie słyszałem już na żywo w Chorzowie, ale absolutnie mnie położył). Następnie kolejny utwór z St. Anger - tym razem tytułowy. A potem już standardowa trójca kończąca główny set na tej części trasy - niesamowicie ciężki Sad But True, odśpiewany przez wszystkich Creeping Death ze słynnym naliczaniem na począku (James: "You've been practicing" :)) i na koniec mój ulubiony spośród szybkich kawałków, czyli Battery.

Po krótkiej przerwie leci standardowa seria przebojów: Wherever I May Roam, Nothing else matters, Master of Puppets, One i niezawodny na żywo (chociaż znudzony do bólu jako utwór do słuchania) Enter Sandman. Robi się powoli ciemno a więc fajerwerki w One nabierają sensu oraz wreszcie skrzydła rozwinąć może znakomite oświetlenie, że się tak wyrażę.

Po Sandmanie chłopaki jak zwykle się żegnają, jednak my spokojnie czekamy na ostatnią porcję bisów. Pierwszy utwór jest niespodzianką - na żądanie naszych przyjaciół podczas meet & greet, Metallica gra klasycznego killera - Whiplash. Nie żebym specjalnie przepadał za tym kawałkiem :), a następnie tradycyjnie już na pożegnanie - odśpiewany przez wszystkich Seek and Destroy.

W trakcie pożegnania Lars nawiązał do meczu i zaraz po tym, jak chłopaki zeszli ze sceny, na telebimie można było już go oglądać - fani futbolu zostali więc potraktowani bardzo ładnie. Domyślam się że to musiał być dla Czechów spory ból, wybierać między Metalliką a takim meczem. Ba, nawet dla Larsa musiał być to ból, chociaż w meczu tym nie grała wcale Dania :).

Od razu po koncercie niestety trzeba było się zmywać, jednak nasz wyjazd opóźniony został z powodu Arkapy, który się zgubił. Parking położny niemalże vis-a-vis głównego wyjścia, ale Arkapa musiał oczywiście obrać własny azymut :). W tym czasie poznaliśmy przesympatycznego Słowaka, jak się okazało - wielkiego fana polskich seriali (sic!). W Słowacji musi być naprawdę kiepsko z telewizją...

ulubio
www.000webhost.com