PILICHOWSKI BAND
08.03.2006
Klub Łykend
Wrocław
____________________

BILET

GALERIA

MEET & GREET

____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
11.09.2006

Na koncert ten trafiłem w zasadzie przypadkiem - pojawiłem się na nim na zaproszenie kolegi. Wstyd przyznać, ale o Pilichowskim wiedziałem tylko tyle, że istnieje. Nie miałem pojęcia wówczas, że wkrótce stanie się on jednym z moich ulubionych koncertowych wykonawców, a co ważniejsze - okaże się być chyba najlepszym basistą jakiego znam!

Zanim jednak udałem się na koncert, zwyczajowo postanowiłem trochę poczytać i conieco się dowiedzieć. Moją uwagę przykuła przede wszystkim informacja, że w zespole Pilicha na perkusji gra... dziewczyna. Nazwisko Agnieszka Trzeszczak wydało mi się od razu znajome. Po chwili pomyślunku sięgnąłem na półkę po bieżący numer Top Guitar - pamięć mnie nie myliła, to właśnie wywiad z nią znajdował się w dziale perkusyjnym. Nagle Pilich przestał być dla mnie postacią numer jeden w tym składzie.

Nie był to mój pierwszy koncert w Łykendzie, więc wiedziałem czego się spodziewać po miejscu. Byliśmy większą ekipą ale na szczęście mieliśmy zarezerwowany stolik pod samą sceną. Okazało się, iż był to manewr niezwykle trafny - w klubie zjawiło się wyjątkowo dużo osób (jak na placówkę tej wielkości) i większość zgromadzonych ludzi zmuszona była podziwiać koncert nie dość że w dość upierdliwym tłoku, to jeszcze w pozycji stojącej.

Muzycy zanim wyszli na scenę, pojawili się w klubie pośród ludzi - przyszli sobie z dworu poubierani w cieplutkie kurtki. Jeszcze przed gigiem pojawiła się zatem możliwość zamienia z nimi paru słów - postanowiliśmy jednak wstrzymać się z tym do zakończeniu koncertu, żeby ich nie rozpraszać. Poza tym było już dosyć późno i nie chcieliśmy rzeczy jeszcze bardziej opóźniać.

Przyznać muszę, że już na samym początku doszedłem do wniosku, że obecność Agnieszki w zespole w niezwykle znaczący sposób podnosi wrażenia estetyczne płynące z obserwowania Pilichowski Bandu na scenie. Powiem więcej; czasem sporo wysiłku kosztowało mnie przesunięcie wzroku na bas czy w którekolwiek inne miejsce oddalone od perkusji więcej niż pół metra. Dla heteroseksualnego perkusisty, coś takiego to jak pełnia szczęścia zgromadzona w jednym miejscu i czasie. To tak, jakby dać koktajl truskawkowy komuś, kto lubi mleko i truskawki.

Muzyczka grana przez zespół przypadła mi do gustu już od pierwszych dźwięków. Nigdy nie obcowałem na żywo z czymś u podstaw czego leży muzyka funky, a do tego jest w tak zgrabny sposób połączona z jazzem, rockiem i brzmieniami elektronicznymi. A wszystko to szalenie dynamiczne, energiczne, przemyślane, pełne wdzięku ale i z jajem i z mięskiem. Coś dużo tych kulinarnych nawiązań w mojej relacji, czyżbym był głodny? A dopiero co jadłem zupę kalafiorową.

Pilich natomiast jest doskonałem przykładem muzyka, który nawet osiągając prędkość ponaddźwiękową, nadal gra muzykę. Wbrew pozorom, to nie takie łatwe - ileż jest muzyków, których techniczna gra staje się dla odbiorcy niezrozumiałym bełkotem, pozbawionym przekazu, jakiejkolwiek treści? I to jeszcze na basie - który, niezapominajmy, nie jest gitarą i tak naprawdę jest instrumentem trudniejszym (w odniesieniu do tego, co napisałem powyżej). Pilich w niezwykle precyzyjny sposób stąpa po cienkiej linii, która jest granicą między sztuką, a pokazem cyrkowym - nigdy jednak jej nie przekraczając; zachowawszy wszelkie walory artystyczne swojego występu, potrafi sprowokować publiczność do skrajnie euforycznej reakcji na swoją grę.

Agnieszka natomiast w doskonały sposób reguluje grę zespołu. Jej grę cechuje przede wszystkim silnie osadzony groove i niezwykła precyzja. Myślę, że z powodzeniem mogłaby zastąpić zegarki w odmierzaniu czasu. Ale nic dziwnego - w końcu uczyła się od najlepszych (żeby nie szukać daleko: w Polsce chociażby u Tomka Łosowskiego).

Nie można pominąć również świetnych klawiszowców - weterana polskiej sceny muzycznej Wojtka Olszaka i młodego (i niepozornego :)), acz niezwykle utalentowanego Kamila Barańskiego. Podobnie Bartek Papierz na gitarze dawał radę. Ten zespół po prostu nie ma słabego punktu, chociaż oczywiście wszystkich przyćmiewa nieco ten najważniejszy pan z dużą świecącą gitarą :).

Po koncercie oczywiście odbyło się przeurocze meet & greet - najpierw z Pilichem, potem z Agnieszką. W galerii możecie znaleźć foty. Nic więcej na ten temat nie zdradzę :).

www.000webhost.com