AL DI MEOLA
26.05.2006
Hala MOSiR
Kędzierzyn Koźle
____________________

BILET

GALERIA

MEET & GREET

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
13.09.2006

Do Kędzierzyna jechaliśmy z przeświadczeniem, że nic nie jest w stanie przebić zeszłorocznego koncertu Ala, który odbył się we wrocławskim rynku. Jakkolwiek nadal wiedzieliśmy o tym, że czeka nasze uszy i oczy wyborna uczta, gdyż z Alem to już tak jest, że nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu jakości (tak jak to jest w przypadku Metalliki). Jakież było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że myliliśmy się co do pierwszego twierdzenia!

Al po raz kolejny przeszedł samego siebie. Ale po kolei. Jak to zwykle ze mną bywa, do Kędzierzyna wybraliśmy się z lekkim opóźnieniem. Tym razem było ono spowodowane fatalnymi po prostu korkami we Wrocławiu. Oczywiście jest to rzecz, którą jako mieszkaniec Wrocławia powinienem był przewidzieć, więc nie mam nic na swoje usprawiedliwienie :). Potem staraliśmy się nadgonić stracony czas na autostradzie - tak wymęczyłem biedną Corolkę, że aż potem buntowała się przeciw takiemu jej traktowaniu, raz po raz gasnąc. W pewnym momencie dopadły mnie poważne wątpliwości, czy się autko nie obrazi na amen i czy w ogóle dotrzemy na miejsce. Na szczęście udało się.

Koncert odbywał się w nowym obiekcie w Kędzierzynie - hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Trzeba przyznać, że miejsce bardzo sympatyczne - mieszczące dużo miejsc, świetnie nadające się na tego typu imprezy. Po wejściu na teren imprezy jednak od razu rzuciło nam się w oczy coś, co podniosło nasze ciśnienie. Bilety, które zakupiliśmy, miały nam gwarantować miejscówki najbliżej sceny (w sektorach oznaczonych literkami A lub B). Tymczasem nie dość, że krzesełka tychże sektorów oddalone były od sceny o nieprzyzwoitą odległość, to jeszcze w tą przestrzeń wetknięto dwa rzędy krzesełek oznaczonych jako sektor VIP, na który to biletów zakupić się nie dało.

Jak jednak pokazał dalszy rozwój wydarzeń, coś takiego jako sprawiedliwość jeszcze istnieje na tym świecie i ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Ale zanim to nastąpiło, musieliśmy jeszcze swoje przeczekać. Po pierwszym podniesieniu nam ciśnienia, przyszła pora na kolejne. Przez nasze opóźnienie, nie było już mowy o zajęciu miejsca w pierwszym rzędzie sektoru (który rzecz jasna wcale pierwszym rzędem nie był). Tak więc najbliższe dogodne miejsce było dopiero w szóstym rzędzie. Co innego, jakby był to koncert "stojący" - wtedy można byłoby się jeszcze jakoś dopchać. Nie był co prawda ten szósty rząd taki zły, ale zdecydowanie po kapitalnych wrażeniach ze stania pod barierką rok wcześniej, czuliśmy lekki niedosyt.

Po przydługawym przemówieniu galowo ubranej pary prowadzących - w tym pani nie znającej zbyt dobrze angielskiego (ile osób, nawet tylko z podstawową znajomością tego języka, wypowiedziałoby "piątek" w ten sposób: "fridej"?), na scenie pojawili się Al, Gumbi, Ernie, Mario i z niewyjaśnionych przyczyn gościnnie grający na basie Andreas Walesiak. Uczta rozpoczęła się, podobnie jak rok temu, od mojego ulubionego One Night Last June - zostałem więc pochłonięty bez reszty od pierwszych dźwięków. Koncert miał bardzo ładną oprawę - sprawnie działające oświetlenie i efekty dymne. Jedyną rzeczą, do której można było mieć zastrzeżenia, było nagłośnienie - które wyjątkowo szkodziło basowi (może był to efekt zamierzony, z racji tego, że jak wiadomo bas był zastępczy a więc pewnie i nie należycie przygotowany). Całość mimo to nadal brzmiała bardzo selektywnie i soczyście, choć momentami brakowało odpowiedniej dynamiki.

Mimo to muzyka Ala broni się sama - od samego początku raczeni byliśmy licznymi smaczkami perkusyjnymi serwowanymi przez Erniego i Gumbiego oraz wirtuozerskimi popisami Ala i Maria. Brak Victora dawał się we znaki, zabrakło np. wspólnych duelów z Alem. Zestaw numerów jednak w pełni zrekompensował tę niedogodność - jako drugi rozbrzmiał klasyczny Senor Mouse! Utwór ma niesamowity klimat i bardzo podobał się zgromadzonej w Kędzierzynie publiczności.

Następnie przyszła pora na mój ulubiony spośród późniejszych utworów Ala - Azzurę. Ciary przeszły mi po całych plecach, a gdyby uszy mogły dostawać orgazmu, byłyby chyba ze trzy pod rząd. Potem na scenie zostali tylko Al z Gumbim i Erniem i zagrali zwyczajowy medley w skład którego wchodziło m.in. znakomite Rhapsody of Fire z płyty Tirami Su z 1987 roku. Następnie przyszła pora na krótka Milongę Del Angel i na zakończenie pierwszej części setu, Fugata.

Po ok. 20 minutowej przerwie zespół ponownie pojawił się scenie, a drugą część setu rozpoczął od znakomitej Innamoraty. W tym utworze jak zwykle każdy muzyk mógł się popisać. Następnie uraczeni zostaliśmy krótkim solem na perkusji w wykonaniu dwóch nadwornych perkusistów. Po raz kolejny pokazali, jak świetnie są zgrani! Jednak dla mnie nadal niezapomniany pozostanie ich pojedynek z koncertu w Łodzi z 2004 roku, to był prawdziwy cyrkowy pokaz. Jednak i tym razem nie zabrakło ognia.

Następnie znów cały zespół pojawił się na scenie i Al zapowiedział wykonanie utworów ze swojego nadchodzącego nowego solowego artysty, który ukazać ma się pod koniec września tego roku (a jak Al wyjawił na konferencji prasowej po zakończeniu gigu, zatytułowany będzie Consequence of Chaos). Mieliśmy więc sposobność usłyszeć dwie, jeszcze nie zatytułowane kompozycje. Jest w nich dużo zapowiadanego przez Ala powrotu do solidnego, mocnego elektrycznego grania, jednak aranżacje przypominają bardziej utwory z późniejszych płyt Ala. Jest to pewnego rodzaju wybuchowa mieszanka, ale płyta zapowiada się niezwykle interesująco. Al nie stracił weny do wymyślania porywających melodii i ubierania ich w przemyślane aranżacje.

Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Rozbrzmiał charakterystyczny riff - Al rozpoczął mój ulubiony kawałek koncertowy, Egyptian Danza. Siedzenie na tyłku w takiej odległości od sceny w TAKIM momencie było dla mnie po prostu koszmarem. Zresztą nie tylko dla mnie - poza przeważającymi spokojnymi słuchaczami w dojrzalszym od naszego wieku znaleźli się nasi rówieśnicy - maniacy tej muzyki! Znajdowali się w sektorze po przeciwnej stronie i w trakcie Egyptian Danza puściły im nerwy i poderwali się z miejsc! Reakcja Ala była fenomenalna - widząc to, gestem ręki zaprosił nas pod scenę!

W jednej chwili przestał mieć znaczenie sektor VIP - ba, przestał istnieć; prysnął jak bańka mydlana, jak nadzieje na lepszą Polskę po objęciu rządów przez Kaczyńskich! Został wręcz staranowany przez biegnących na oślep fanów Ala :), w tym nas. Ach, zemsta była słodka. W jednej chwili znaleźliśmy się pod samą sceną - z braku jakichkolwiek barierek, pół metra od Ala! W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje - takie rzeczy nawet mi się nie śniły. Al grający solo w Egyptian Danza, będący na wyciągnięcie ręki.. Zaraz obok, po prawej stronie - Gumbi, niewiele dalej, bo jakieś półtora metra od nas. Widząc podkreślane przeze mnie uderzeniami rąk w scenę arytmiczne akcenty grał prawie cały utwór patrząc się na mnie, piorunujące wrażenie. Raz wskazał na mnie i pokiwał głową z uznaniem :). Kontakt wizualny i wymiana energii sięgnęła wszelkich granic, bariera między muzykiem a widzem zatarła się prawie do zera.

Stałem tak na miękkich nogach, nie będąc pewnym, czy za chwilę się nie przewrócę z wrażenia! Po Egyptian perkusiści wyszli zza swoich fortec, ustawili sobie po jednym instrumencie na środku sceny i zaczęło się Libertango - w odświeżonej aranżacji! Uśmiechy nie schodziły ani z twarzy muzyków, ani zgromadzonej pod sceną publiczności. Po Libertango nastąpiło pożegnanie, jednak zespół szybko został wywołany z powrotem na bardzo długie bisy!

Niestety najwyraźniej nie starczyło czasu, by przygotować wszystkie numery w secie z zastępującym Victora basistą, zabrakło więc wyczekiwanego Casino. Al zagrał ponownie znakomitą wersję Senor Mouse, następnie wyczekiwany hit Race with the Devil, podczas którego zabawa była najbardziej intensywna i skończył na zagranej ponownie szybkiej części Azzury. Owacjom nie było końca, a muzycy bardzo długo i życzliwie żegnali się z nami - przybijali piątki, rozrzucali kostki i pałeczki. Chyba nie pomylę się zanadto, gdy powiem, że jeśli byłaby taka możliwość - przede wszystkim zespół miałby przygotowane brakujące numery - koncert trwałby nadal.

Nawet podczas konferencji prasowej Al podkreślił magię tego wieczoru. Zapytany, dlaczego bisował tak długo, odpowiedział: "Publiczność była fenomenalna". Później dodał jeszcze: "Ten wieczór był tak szczególny dla mnie, ale również dla nich - dla publiczności. I to jest coś takiego co się pamięta przez resztę życia. Miałem także wiele innych szczególnych momentów w Polsce. Nie mówię tego "tak sobie". To pierwszy kraj, który pozwolił mi grać swoją muzykę razem z moją orkiestrą. To było dla mnie bardzo ważne, coś za co będę naprawdę wdzięczny". Zapytany o kontakt z publicznością, powiedział: "Jestem w jakimś transie jak gram. Miłość publiczności wraca do mnie. Zawsze tak było w tym kraju. Podczas dzisiejszego wieczoru była wspaniała atmosfera - widziałem jak ludzie podeszli na koniec koncertu pod scenę. Widziałem twarze ludzi szczęśliwych."

Jakby tego było mało, po koncercie odbyło się blisko 20-minutowe spotkanie, podczas którego Al podpisywał płyty. Oczywiście byliśmy na to przygotowani, udało się więc zaliczyć wszystkie punkty udanego koncertu! Niestety, nie udało się tym razem spotkać z pozostałymi muzykami, ale to już następnym razem...

Relacje na innych stronach:

Miejski Ośrodek Kultury Kędzierzyn Koźle

Studio use.pl

Wiadomości wp.pl

Gazeta Prawna

Muzyka onet.pl

Diapazon.pl

www.000webhost.com