HEY
07.12.2006
Sala Koncertowa MOK
Opole
____________________

GALERIA

MEET & GREET

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
11.12.2006

No i pojechałem. Jakoś tak już robi mi się automatycznie, że jak widzę w rozpisce koncertów Heya jakieś blisko położone miasto, to ustawiam wszystko tak, żeby móc pojechać. Nawet ten dziesiąty raz. Warto było, naprawdę?! - ktoś mógłby zapytać. Po dziesięciokroć - tak!

Sala koncertowa Miejskiego Ośrodka Kultury w Opolu - miejsce już nam dobrze znane, zarówno sama sala jak i okoliczne korytarze służące pokoncertowym spotkaniom :). Móżdżki się jednak trochę zakurzyły i teoretycznie dobra znajomość terenu nie przeszkodziła nam w szukaniu tego miejsca ponownie zupełnie nie tam gdzie trzeba :).

Czekając na "otwarcie bram" doszliśmy do wniosku, że można bez problemu podjechać pod samo wejście, nie trzeba parkować (tak jak to dotychczas robiliśmy) na tyłach amfiteatru. Z początku myśleliśmy że wjazd jest tylko "vipowski", ale okazało się, że było to jak najbardziej mylne wrażenie. Udaliśmy się więc do auta celem przeparkowania go - stwierdziliśmy że zostawimy sobie kurtki w samochodzie i dzięki temu oszczędzimy sobie czekania na szatnię. Pomysł ze wszech miar dobry - a jaki zabawny rezultat!

Skręcając z głównej ulicy zauważyłem w lusterku wstecznym, że za nami jedzie jakiś bus. No to sobie zażartowałem do Arkapy - "Patrz, za nami jedzie czarny Mercedes na gdańskich rejestracjach". Jakież było nasze zdziwienie gdy okazało się, że jadące za nami auto to faktycznie rzeczony Mercedes! Przepuściliśmy go i ruszyliśmy w pogoń za nim - myśląc, że będzie parkował gdzieś na tyłach w pilnie strzeżonym miejscu. A gdzie tam. Ku naszemu zaskoczeniu podjechał prosto pod główne wejście!

A tam przecież już koczowali, co prawda nielicznie - ale jednak, fani Heya. Obserwowaliśmy z daleka co się wydarzy. Najpierw z wozu wyłonił się Żaba i bez problemu wszedł do środka. No dobra, Żaba Żabą, ale przecież jeszcze musi wysiąść Kasia (reszta zespołu już wcześniej była na miejscu by ustawić sprzęt). No to wyszła jakaś pani w wielkim kapturze i niepostrzeżenie udała się do środka. Nikt ze zgromadzonych ludzi nawet nie drgnął! A my z uśmiechami zadowolenia - jako że M&G mieliśmy już jak w banku, udaliśmy się w kierunku wejścia.

Gdy wpuszczono nas do środka, z radością zaobserwowaliśmy, że na miejscu jest telewizja. Gdy zaś wpuszczono nas na salę, z jeszcze większą radością zaobserwowaliśmy, że odległość między barierkami a linią mikrofonów nie przekracza jednego metra. Jeśli dodać do tego scenę wysoką na tylko jeden stopień... Trudno wyobrazić sobie lepszy kontakt muzyków z widownią i bardziej intymną atmosferę. Zapowiadało się rewelacyjnie - lepiej nawet niż w Lądku!

I rzeczywiście tak było. Licznie zgromadzeni ludzi bawili się doskonale - chóralnie odśpiewywane teksty zagłuszały momentami Kasię, a rewelacyjna oprawa świetlno-dymna (cecha charakterystyczna opolskiego MOK-u) dopełniała całości. Wymagający widz mógł nieco kręcić nosem na nagłośnienie, ale i tu było naprawdę dobrze. Koncert pod względem technicznym stał na dobrym poziomie - chociaż Paweł momentami miał dość poważne problemy z gitarą - co zaowocowało intensywnym wykrzywieniem buzi przez Kasię i cały pominięty wers zwrotki jednej piosenki.

Z innych smaczków wspomnieć muszę koniecznie o dyskretnym komentarzu Kasi na temat Teksana - było nim ostentacyjne ziewnięcie zaraz po wykonaniu piosenki :). Były także drobne problemy z mikrofonem, również jak zwykle dowcipnie skwitowane przez Kasię. Jeśli chodzi o setlistę, to trudno było marudzić - było wszystko to, za co tak podoba mi się ta jesienna trasa. A więc i Mru-Mru (przepiękna atmosfera), i Wczesna Jesień (znakomite wokalizy), i W Imieniu Dam (tu z kolei popisy Boba). Na deser mieliśmy zaś obok standardów wyproszone List i Chyba.

Jedynym minusem koncertu był fakt, że po pierwszej serii bisów ludzie zaczęli wychodzić, co mocno mnie i parę innych osób zdziwiło. Z drugiej strony, były już 23 kawałki, więc tak jakby Heyowy standard - krótki, bo krótki - ale został wypełniony. Ja nie narzekałem. Bo nie ilość, a jakość jest najważniejsza :).

Że co? Że niby zwariowałem?! Że tyle razy se jeżdżę za jednym zespołem? Że to nudne? Oj, tego ostatniego bynajmniej nie zaznałem w życiu od lat ładnych paru. A na nudne koncerty nie chodzę! Jest w tym jakaś magia, że chce się przejechać po raz kolejny te 200 km i znakomicie się pobawić. A kto myśli inaczej... To jego sprawa. Korzyści czerpię z tego ja.

www.000webhost.com