BULDOG
06.01.2007
Hybrydy
Warszawa
____________________

BILET

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
01.03.2007

Koncert ze wszech miar wyjątkowy. Przede wszystkim, Buldog był formacją z założenia studyjną - utworzoną jedynie celem nagrania płyty. A że płyta okazała się być udana, pod presją fanów doszło do tego, że odbył się również koncert... Tak, jeden jedyny koncert - żadna tam trasa koncertowa. Poza tym większość uczestników koncertu stanowiło forum Kultu i wchodziła na specjalne zaproszenia. Imprezie towarzyszyła więc specyficzna aura wyjątkowości i niepowtarzalności.

Kolejną nietypową rzeczą był fakt, iż... Kazik śpiewał z kartek. O czym lokalnie uprzedził wcześniej na forum - nikomu to jednak nie przeszkadzało. W niczym nie umniejszyło to energii i emocjom, które udzielały się chyba wszystkim zebranym 6 stycznia w warszawskich Hybrydach.

Ujął mnie oryginalny pomysł na rozpoczęcie gigu. Usłyszeliśmy charakterystyczny motyw z utworu Brick House zespołu The Commodores, grany non stop przez kilka minut i za każdym razem przerywany w czwartym takcie pauzą, podczas której Kazik zza kulis odczytywał ksywy forumowiczów. Patent na podgrzanie atmosfery i zaostrzenie apetytu przed głównym daniem - kapitalny.

Od razu też można było zorientować się, że brzmienie jest wyjątkowo dobre. Problemy z nagłośnieniem to ciężka bolączka mniejszych klubów. Tym razem jednak wszystko grało i to prawie w każdym miejscu wrażenia słuchowe były przednie. Dobre wrażenie robiły energetyczna, ocierające się o funky, skoczne aranżacje i bogate instrumentarium, uzupełnione o tradycyjną sekcję dętą, a nawet smyki. Tutaj jednak muszę wspomnieć niestety także o poważnym (przynajmniej w moich oczach) minusie - mianowicie śmiesznie wyglądającym kolesiu mającym skurcz karku siedzącym za stołem didżejskim. Pasował tam niczym, cytując Grześka z Na Wspólnej, żaba w naleśniku. Trochę psuło to ogólną, porządną, rockową atmosferę. No ale, jest też takie "kłyku-kłyku" na płycie, było też na koncercie.

Drugą irytującą rzeczą były... Pewne takie dwie panie, które zasłynęły swoim zachowaniem podczas koncertu. Dwie tak na oko 16-letnie cizie ubrane bardzo święcąco, kolorowo i pasiasto sprawiały wrażenie jakby urwały się z jakiejś imprezy na której skład muzyczny wyglądałby tak jak na Buldogu, przy czym byłby okrojony z wokalisty, basisty, gitarzysty, sekcji dętej i smyczkowej. Jednym słowem: składałby się z samego DJ-a. Oj traumatycznym przeżyciem było stanie obok nich, a takim oto pechem niestety mogę się pochwalić. Fakt, trudno było się powstrzymać od śmiechu, a jak wiadomo śmiech to zdrowie - ale tak jak nikt na pogrzebie nie oczekuje występu klauna, tak i te panie nie powinny były się tam znaleźć :).

Pomimo tych dwóch minusów wrażenia były jednak przednie. Trochę może popsute przez moje złe ogólne samopoczucie, ale to już zwykły pech. Muzycznie - było rewelacyjnie. Ten koncert miał wszystko, co powinien posiadać dobry koncert rockowy. Zabawa pod sceną była wielka, ale bezpieczna - fani lądujący na scenie przybijali piątkę Kazikowi i sami grzecznie schodzili ze sceny. Nie potrzeba było ochrony ani nic z tych rzeczy. Oby więcej takich imprez!

Po koncercie odbyło się after-party, którego głównym elementem był Kazik. Spędził mnóstwo czasu z fanami, cierpliwie się z nimi fotografując, podpisując co się dało i rozmawiając. Zwłaszcza to ostatnie. Kazik siedział i opowiadał, a wokół zebrali się fani. Ładny był to obrazek, trzeba przyznać. Jak człowiek z człowiekiem, nie jak Bóg z podludźmi.

www.000webhost.com