AL DI MEOLA
12.08.2007
Wyspa Słodowa
Wrocław
____________________

BILET

GALERIA

MEET & GREET

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
03.09.2007

Ten koncert nie mógł się nie udać - nie dość że Al, nie dość, że z nowym programem, to jeszcze prawie pod samym domem i w doborowym towarzystwie. Do tego wszystkiego ostatnio moje uwielbienie dla muzyki Ala koncentrowało się właśnie na akustycznych płytach, głównie tych spod szyldu World Sinfonia, więc czas na taki koncert nie mógł być lepszy.

Midsummer Night Quartet był na plakatach zapowiadany jako kontynuacja słynnego projektu World Sinfonia, więc skojarzenia były jak najbardziej na miejscu. Ponadto spodziewałem się kompozycji z ostatnio wydanej płyty Diabolic Inventions zawierającej kompozycje Astora Piazzolli w wersjach na gitarę klasyczną solo. Repertuarowo więc wieczór zapowiadał się bardzo bogato.

Gdy zjawiliśmy się na Wyspie Słodowej, trwał właśnie soundcheck. Na scenie obecny był Al i wszyscy muzycy, którzy grając fragmenty utworów ustawiali wraz z nagłośnieniowcami dźwięk. Zdziwiło mnie trochę to, że już wtedy ludzie mieli swobodny wstęp na teren koncertu, mogąc być świadkami próby. Gdy tylko pojawiliśmy się w zasięgu sceny, od razu nawiązałem kontakt wzrokowy z Gumbim, który przywitał się machając ręką, nie przerywając przy tym gry :). Udaliśmy się po piwko, które smakowało wyjątkowo dobrze, i dalej delektowaliśmy się muzyką, która nawet podczas zwykłej próby brzmiała wspaniale. Można też było nabrać pojęcia o tym, jakie kawałki usłyszymy tego wieczoru - zespół zagrał m.in. fragment Misterio.

Jak tylko skończył się support, podszedł do nas Gumbi żeby się przywitać. Szalenie miły i sympatyczny, jak zawsze - poinformował nas, co mamy zrobić, by po koncercie znaleźć się na backstage'u :).

Po soundchecku, a jeszcze przed koncertem supportu, odbyło się spotkanie z kilkoma osobami, które poznałem przez oficjalne forum Ala. Z tego miejsca ślę pozdrowienia dla Camela, Backside'a i Olezheka z St. Petersburga - wszyscy okazali się szalenie sympatycznymi ludźmi! To właśnie jedna z największych zalet tej muzyki - można być przekonanym, że w znakomitej większości gromadzi ludzi na poziomie.

Cocotier, supportujący podobnie jak 2 lata temu Ala, wystąpił w zupełnie innej konfiguracji. Przede wszystkim, zabrakło Ludwika Konopki, który wydawał mi się filarem tego składu. Ale było bogato - 2 gitary, bas, skrzypce, perkusja i saksofon. Kilka momentów nawet porywających, ale w większości niestety bez tego żaru. Panowie pokazali bardzo wysoki poziom, ale czegoś mi brakowało. A może po prostu już nie mogłem doczekać się gwiazd wieczoru.

Niewiem jak to się dzieje, ale Al ma wyjątkowego pecha do pań-konferansjerek. Pamiętam, jak beznadziejna była babka w Kędzierzynie-Koźlu, a ta była jeszcze ze dwa razy gorsza. Na tym poprzestanę opisywanie tego wątku, bo zwyczajnie szkoda literek w akapicie.

W końcu na scenie pojawił się Al, z początku jedynie w towarzystwie Gumbiego. Oczekiwałem standardowego medleya opartego na Orient Blue i Rhapsody of Fire, pełnego emocjonujących dialogów rytmicznych między muzykami, ale było coś zupełnie innego. Zaczęło się od perkusyjnego duetu - Al wie, jak z gitary zrobić instrument perkusyjny. Następnie Al "zmienia" instrument na już właściwą gitarę klasyczną, podczas gdy Gumbi ciągnie dalej rytm - zaczyna się Adios Nonino. I jasne staje się, że początek koncertu składać się będzie z wybranych utworów z najnowszej płyty - Diabolic Inventions.

Jako drugą kompozycję, usłyszeliśmy Tema de Maria - mój ulubiony utwór z Diabolic. Al zaczął sam, a potem w momencie charakterystycznych Di Meolowych bić - dołączył się Gumbi. Wyśmienicie przemyślana dynamika! Utwór wiele na tym zyskał, zabrzmiał jeszcze lepiej niż na płycie.

Z Tema de Maria Al płynnie przeszedł do Milonga del Angel - utworu Piazzolli, którego nie może zabraknąć na większości koncertów. Tym razem jednak w wersji znanej z Diabolic. Ostatnim kawałkiem z tej płyty, jaki usłyszeliśmy było Poemo Valseado. Następnie, nadal w tym segmencie setu, coś niespodziewanego - jedyny w pełni akustyczny kawałek z Consequence of Chaos, czyli Africana Suite. Niestety trochę okrojona, bez charakterystycznego intra, ale i tak zabrzmiała świetnie. Al i Gumbi po raz kolejny udowodnili, że są doskonale zgranym duetem. Zresztą, jak potem żartowaliśmy z Gumbim po koncercie, są jak stare małżeństwo (koncertują razem od 19 lat!). Rozumieją się absolutnie bez słów, a chemia, jaka tworzy się między nimi na scenie, jest niesamowita.

Następnie Al zapowiedział pozostałych członków kwartetu - kolejno weszli na scenę Peo Alfonsi (gitara) i Fausto Beccalossi (akordeon). Pierwszym utworem z repertuaru Ala, który usłyszeliśmy w wersji "kwartetowej", był tytułowy kawałek z płyty The Infinite Desire. Nigdy jeszcze tego nie słyszałem na żywo, więc było to coś absolutnie nowego. Następnie coś, co często jest wykonywane w segmencie akustycznym jako część medleya który Al wykonuje w duecie z Gumbim - Cafe 1930. Jednocześnie pierwszy kawałek tego wieczoru z repertuaru World Sinfonia. Niesamowity utwór, mający w sobie mnóstwo gracji, z niezwykle istotną rolą akordeonu. To w końcu także dzieło, które oryginalnie stworzył Astor Piazzolla.

Potem usłyszeliśmy Misterio - utwór, który z reguły Mario otwierał wspaniałym solem na klawiszach. Tym razem tego zabrakło, ale w nowej aranżacji zabrzmiał również wspaniale. Później zespół wykonał utwór, którego - wstyd się przyznać - nie poznałem. Może to było coś nowego, albo nie nagranego na żadnej płycie, naprawdę nie mogę skojarzyć. Jeśli uda mi się to zweryfikować, zamieszczę tutaj stosowną erratę.

Następnie Double Concerto - który podczas ostatniej trasy Al zwykł wykonywać w duecie z Mariem (w odpowiednim partiach robił za akordeonistę, używając efektu na swoich klawiszach). Tym razem jednak także tą kompozycję Piazzolli usłyszeliśmy w wersji z organicznym akordeonem. Był to ostatni utwór głównego setu, ale wymagająca wrocławska publiczność nie mogła puścić muzyków bez bisu!

Wiedziałem już, czego się spodziewać w tym momencie... Chyba największy spośród akustycznych meolowych hitów - Mediterranean Sundance, które skłoniło publiczność do dzikich wrzasków. Utkwił mi w pamięci piękny drobiażdżek, jak tuż po tym jak sobie krzyknąłem, Al uniósł głowę wysoko do góry patrząc w moim kierunku z szerokim uśmiechem. Na tym właśnie polega wymiana energii na takim koncercie, który w porównaniu z głośnymi rockowymi gigami może się wydawać spokojny... Jest spokojny tylko pozornie, energia z wielką, pozytywną siłą krąży po scenie i pod nią!

Po Mediterranean (połączonym tradycyjnie z Rio Ancho) publiczność była jeszcze bardziej spragniona bisów. Muzycy raz jeszcze pojawili się na scenie, zamykając wieczór piękną, liryczną kompozycją Andrea Parodiego - No Potho Reposare. Wykonaną zresztą nie przez przypadek. Cała inicjatywa Midsummer Night Quartet jest z nią powiązana - z tym składem Al wystąpił bowiem w 2005 roku na wyjątkowym koncercie na Sardynii, właśnie z Andreą Parodim - włoskim wokalistą o niesamowitym głosie, który zmarł kilka miesięcy temu. No Potho Reposare to jedna z kompozycji, wykonanych tamtego wieczoru. Podejrzewam, że cały ten projekt jest pewnego rodzaju hołdem, składanym przez Ala dwóm muzykom: Parodiemu i Piazzolli.

Ten koncert był po prostu niesamowity. Tak bardzo łasy byłem na akustycznego Ala i właśnie to dostałem. Przy czym do był akustyczny Al w najbardziej dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Nie używał on bowiem nawet elektroakustyka z rozmaitymi efektami, jak to zwykle czyni. Nic z tych rzeczy - gitara klasyczna, po prostu nagłośniona i to wszystko (a że nagłośniona hmm, odpowiednio, to już inna sprawa :)). Koncert był piękny - Al odsłonił swoje stonowane, liryczne oblicze. Odpłynąłem zaraz na początku i pływałem w tych dźwiękach, topniejąc z minuty na minutę, stojąc na miękkich nogach - udało się stworzyć niesamowitą atmosferę. Nie mogłem się tym wszystkim nasycić, koncert skończył się stanowczo za krótko. Zabrakło także kilka utworów, które miałem nadzieję usłyszeć - Indigo czy Orient Blue. Ale nie ośmielę się narzekać. To był absolutnie jeden z najlepszych koncertów Meoli, na których byłem i jeden z najlepszych koncertów w ogóle w całym moim życiu!

To była akustyczna synteza tego, co w muzyce Ala najlepsze - niesamowita technika i liryczna melodyjność. Najlepszy dowód na to, że można grać w wirtuozerski sposób muzykę, w której każdy dźwięk przepełniony jest emocjami. Aż żal ściska, że prawdopodobnie nie dane nam będzie usłyszeć drugi raz tego projektu w Polsce. Jest ze wszech miar tego wart. Zresztą, co tu dużo mówić - długo gryzłem się z myślą, czy dwa dni później nie kopsnąć się do Bratysławy. Okoliczności jednak sprawiły, że zdrowy rozsądek zwyciężył... Ale jakby wcześniej o tym pomyśleć...

Po koncercie dostaliśmy z Szymertem opaski na backstage, ale co tam się działo, niech już pozostanie między nami :). Był MAX i tyle. Wszystko jest na dobrej drodze, aby było jeszcze lepiej...

Jeszcze w tym roku mam zamiar uruchomić pierwszą w Polsce stronę poświęconą Alowi. A w zasadzie Alowi i jego zespołowi, bo Al Di Meola Project to nie tylko on. Będzie to najbardziej kompleksowy zbiór informacji na jego temat w całym internecie. Premiera strony niebawem - jeszcze jesienią!

A w przyszłym roku... Return to Forever się schodzi, by odbyć latem trasę koncertową. Czy wpadną do Europy, tego jeszcze nie wiadomo... Ale jak wpadną... No cóż, na pewno tam będę!!!

www.000webhost.com