PILICHOWSKI BAND
12.01.2008
Artbem
Warszawa
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
12.04.2008

Wyjazd do Warszawy oznacza, że mamy do czynienia z wyjątkowo ważnym koncertem. Ostatnio gościłem w stolicy z okazji nagrania koncertowego DVD Hey dla MTV Unplugged. Tym razem materiał audio-wizualny na potrzeby nowego wydawnictwa nagrywał Pilichowski Band. Nie mogłem tego przegapić, zadbałem więc by zaproszenie nie przeszło mi koło nosa i 12 stycznia rano przemierzałem już samochodem wylotówkę na Warszawę.

No właśnie - 12 stycznia, to było dokładnie 3 miesiące temu. Skąd taki poślizg? W przypadku tego gigu postanowiłem wstrzymać się z relacją do czasu, aż ukaże się płytka dokumentująca go. Tak, aby nie pominąć żadnego istotnego szczegółu.

Art Bem z zewnątrz wyglądał na przestronny i nowoczesny dom kultury. Takowoż w środku - z toalety wychodziliśmy zachwyceni, bynajmniej nie dziełem, które po sobie postanowiliśmy w niej pozostawić. Niestety, to dobre wrażenie szybko zostało nadszarpnięte, z powodu drobnego zamieszania przy odbiorze wejściówek. Okazało się, że ktoś wcześniej wszedł już sobie na moje nazwisko. Sytuacja została wstrzymana do wyjaśnienia, efektem tego jednak całą kolejkę wpuszczono przede mną, martwiłem się więc poważnie o miejsce, jakie mi zostanie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki temu spotkałem Jacka Chrzanowskiego z Hey, który również przybył by zobaczyć koncert.

W końcu sytuacja została wyjaśniona i weszliśmy na salę. Zajęliśmy mniej więcej trzeci rząd w lewej kolumnie - nienajgorsze miejsca. Od razu rzuciły się w oczy świetne warunki - spora, przestrzenna scena i znakomite oświetlenie. Szykował się świetny wieczór.

Na parę minut przed rozpoczęciem na scenie pojawił się bardzo zdenerwowany Pilich by przywitać się, powiedzieć parę słów o nagraniu i życzyć zabawy jak "na jakimś znanym amerykańskim zespole".

Po tej krótkiej zapowiedzi rozległa się ciemność a z głośników zaczęło dobiegać nowe intro, które miałem okazję usłyszeć już 4 dni wcześniej we wrocławskim Łykendzie, gdzie Pilichowski Band grał gig jako część trasy rozgrzewkowej przed nagraniem DVD. Stare intro, ze słynnym "Proszę zachować spokój, nadchodzi radość" poszło w odstawkę. Ale to nowe znakomicie buduje napięcie przed koncertem. Zaraz po nim, bez jakiejkolwiek przerwy, Radek Owczarz nabija rytm i zaczyna się Milion Dni - czyli nowa, nieco przearanżowana wersja Hirou. W tym momencie przekonuję się, że znakomita oprawa wizualna gigu idzie w parze z równie znakomitym nagłośnieniem - rzadko kiedy można posłuchać TT w tak świetnych warunkach. Uczta więc się rozpoczęła!

Zaraz po tym energetycznym początku Wojtek wita się po raz kolejny i po chwili bez zbędnego przedłużania rozpoczyna się trochę bardziej spokojny utwór - Millerjum'o. Tempo zostaje jednak zwolnione tylko na parę chwil, gdyż zaraz po tym kawałku słyszymy słynne intro do Funky, a na scenie pojawia się Marcin Nowakowski, który gra na saksofonie główne linie melodyczne, tak jak w oryginalnej wersji utworu.

Nowakowski nie schodzi ze sceny, a jedynie zmienia instrument na ewi, czyli mówiąc po chłopsku pewnego rodzaju urządzenie przypominające flet prosty podłączony do prądu :). Dzieje się to na okoliczność odegrania Stingowskiego Message in A Bottle. Szczerze mówiąc to sądziłem że na scenie pojawi się Kasia Kowalska, na pewno był taki pomysł, ale najwyraźniej niemożliwy do zrealizowania. Szkoda, tym bardziej, że podczas grania coś poszło nie tak i w efekcie niektóre frazy Nowakowskiego w końcowym miksie są wyciszone.

Potem na scenie pojawia się... bose UFO! Czyli Kamil Barański gościnnie na keyboardzie w kawałkach Po Lekcjach i So What. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Kamil na scenie. Zawsze spokojny i niedospany, grał sobie nie rzucając się przesadnie w oczy gdzieś tam z boku. Teraz, w jaskrawej pomarańczowej koszuli i bez butów, pojawił się na środku sceny z instrumentem przewieszonym przez szyję i zachowywał się jak prawdziwy showman - bardzo pozytywna odmiana :).

Następnie na scenie pojawia się nie kto inny, jak wieloletni przyjaciel Wojtka tak pod kątem muzycznym jak i prywatnym - Marek Raduli. Wraz z Tomkiem Łosowskim to oni stanowią trzon grupy TTR2. Tym razem wykonali razem niesamowicie liryczny kawałek pt. 1998, a potem znakomity Bad Jam autorstwa Wojtka Olszaka, w którym ten gra jedno z najlepszych solo na klawiszach. Marek na bardzo ciepło i akustycznie brzmiącej gitarze wturuje mu w partiach tematu.

Pilichowski Band zostaje na scenie w swoim podstawowym składzie, przy przyłoić najbardziej energetycznymi kawałkami: na dobry początek Nowe Buty, w których w końcu trochę wykazać się może Radek Owczarz grając swoje charakterystyczne przejścia. Potem taneczne Bass Dance i Slap Machine, które na DVD trafia skrócone. Następnie czas na słynne basowe solo TT, w które klimatycznymi dźwiękami wprowadza Olszak. Reszta zespołu schodzi za kulisy, by chwilę odpocząć.

Wojtek jak zawsze daje z siebie wszystko, jednak reakcja publiczności pozostawia wiele do życzenia - raptem 4 dni wcześniej w Łykendzie panowała nieporównywalnie bardziej radosna atmosfera. Ale właśnie w takich miejscach skład ten sprawdza się najlepiej - w małych, ciasnych klubach, gdzie ludzie nie wytrzymują i wdrapują się na stoliki, by trochę potańcować; dać upust rozsadzającej miejscówkę radości.

Dramaturgia koncertu dopracowana została do perfekcji - po solo wraca na scenę cały zespół w towarzystwie Marcina Nowakowskiego i od razu zaczyna się CTA charakterystycznym motywem granym na klawiszach przez Olszaka. Impreza zaczyna się rozkręcać. Zaraz potem Pilich rzuca zadziorne "A może pupy w górę?!" i zaczyna się najważniejszy punkt koncertu czyli tandem Bass Talk/Młyn Dobry. Trzeba przyznać że w końcu pojawiło się sporo radości w sali Art Bem.

Główna część koncertu się skończyła - trwa krótka techniczna przerwa (a nawet nie taka krótka). Scena musiała bowiem pomieścić pięciu (!) dodatkowych basistów: Pawła Bomerta, Łukasza Dudewicza, Michała Grotta, Bartka Królika i Bartka Wojciechowskiego. Wspólnie z Pi Bandem wykonali 10-minutową wersję Szyjmy na Basie. To właśnie w czasie tego kawałka na DVD zapełniam w całości jeden kadr - podczas recytacji refrenu piosenki i radosnego klaskania :). Niestety zachowanie publiczności pozostawiało sporo do życzenia - z trudnością przychodziła im ta zabawa "jak na amerykańskim zespole". Oczywiście nie było źle, ale atmosfera była bez porównania do tej, która panuje zawsze chociażby w Łykendzie.

Mimo drobnych niedoskonałości, koncert był rewelacyjny - muzycy pomimo tremy, spisali się znakomicie. Pilich jak zawsze nakręcał imprezę i sypał żartami, Papierz równo ciął solówki na elektryku, Owczarz dzielnie trzymał groove, a Olszak czarował lirycznymi podkładami w balladach i podkręcał radość tanecznymi podkładami w bardziej żywiołowych kawałkach. Była RADOŚĆ! Polecam przekonać się każdemu zakupując DVD - warto mieć tą pozycję w swojej kolekcji, czekającą by w każdej chwili ją odpalić na domowym sprzęcie. A potem wybrać się na koncert promujący to wydawnictwo - u nas we Wrocku już 19 kwietnia, tam gdzie zawsze!

www.000webhost.com