METALLICA
28.05.2008
Stadion Śląski
Chorzów
____________________

BILET

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
22.08.2008

Pierwszy w tym roku wyjazd na Metallikę był zarazem pierwszym koncertem z europejskiej trasy. Tym razem chłopcy nazwali swój wypad European Vacation sugerując, że robią sobie wakacje, co nie do końca jest zgodne z prawdą. Tuż przed wyruszeniem w trasę bowiem skończyli nagrywać nową płytę, która ma ukazać się we wrześniu. Oczywiste jest więc, że dni dzielące poszczególne legi trasy będą pracowite.

Łatwo się to pisze teraz, pod koniec sierpnia, kiedy właściwie wszystkie karty zostały już ujawnione - znamy tytuł płyty, listę utworów, wczoraj poznaliśmy nawet pierwszy singiel! Od czasu koncertu w Chorzowie minęło już trochę czasu... Prawie 3 miesiące! Wtedy nie wiedzieliśmy prawie nic i ze śliną ściekającą po brodzie oczekiwaliśmy jakichś wieści, a nawet premiery nowej piosenki na koncercie...

To się jednak nie stało. Chłopaki postanowili wstrzymać się z tym do niemal ostatniej chwili. Po raz pierwszy nową piosenkę z Death Magnetic zagrali na Ozzfeście - czyli 9 sierpnia. Do tego czasu grali sety złożone ze starych, sprawdzonych piosenek, głównie z pierwszych pięciu płyt. Chociaż pojawiły się także niespodzianki. Ale o tym za chwilę.

Cofnijmy się więc na chwilę w czasie, do koncertu na Stadionie Śląskim w Chorzowie, by z czystym sumieniem móc wkroczyć w kolejny rozdział historii Metalliki. Rozdział zatytułowany Death Magnetic - który zaczyna się 12 września wielką imprezą w Berlinie! Wcześniej jednak trzeba uporządkować "stare sprawy".

Relacja pojawia się dosyć późno - niestety, nie było to wcześniej możliwe. Spowodowane było nadmiarem innych obowiązków w moim życiu, które niefortunnie zbiegły się w czasie z tak ważnymi wydarzeniami muzycznymi. Ale dosyć tego przydługiego wstępu. Skupmy się na 28 maja 2008 roku.

Na koncert wyruszyliśmy z Wrocławia w okolicach południa bardzo zacną i sprawdzoną ekipą w składzie: Ronnie, Szymerto, Alg i Arkapa (kolejność przypadkowa). Podróż przebiegała w miarę bezproblemowo i w wesołej atmosferze, którą podgrzewaliśmy nagraniami z kilku mniejszych koncertów w USA, jakie Metallica zagrała jako (nomen omen) rozgrzewkę przed podbojem europejskich stadionów.

Pierwszy problem pojawił się już w Chorzowie. Oznaczenia stadionu na mieście nie są zbyt szczęśliwie i trafienie na miejsce nie należy do rzeczy najłatwiejszych na świecie. Po kilkunastu głośno wypowiedzianych słowach uznanych powszechnie za wulgarne, ostatecznie udało się znaleźć dogodne (i co najważniejsze - darmowe) miejsce parkingowe w bezpośredniej okolicy stadionu.

Pod bramkami byliśmy krótko po oficjalnym otwarciu drzwi - aby uniknąć kłopotu z opaskami, który spotkał nas 4 lata temu. Niestety, tym razem również nie udało się go uniknąć. Wpuszczono bowiem tylko jedną turę ludzi, którzy pobiegli prosto pod scenę zaopatrując się w opaski, a resztę wstrzymano. Weszliśmy zaraz z drugą turą, korzystając z bocznej bramki (oczywiście kilkuset osobowa grupa czekała przy głównych bramkach, nie wiadomo na co), jednak okazało się być już późno. Oficjalnie wszystkie opaski zostały rozdysponowane. Co z tego, że w picie pod sceną było jeszcze chyba z 2/3 wolnego miejsca. Opasek nie ma i już.

Tak jak cztery lata temu, trzeba było troszeczkę zakombinować i postarać się o to, by ktoś z licznie obecnych znajomych wykazał się dobrym sercem i pomógł dostać się do środka. Straszono upierdliwą ochroną więc przedostanie się do sektora wcale nie było taką "oczywistą oczywistością". Godziny mijały, a napięcie rosło. Czas umilany był kolejnymi spotkaniami z tłumnie przybyłą zaprzyjaźnioną ekipą. Dosłownie co 10 minut natykałem się na kogoś znajomego. Jednak opasek nadal nie było.

W końcu, po paru godzinach spędzonych w nieprzyjemnym upale, udało się dostać na sektor. Sraka przeszła, pozostało wyczekiwać koncertu. To już było wszak po pierwszym supporcie, jakimś zespole, który był tak fascynujący, że jego nazwy nawet nie pamiętam. Jako drudzy zagrali Machine Head - tu już poziom był oczywiście znacznie wyższy. Byłem tym występem całkiem pozytywnie zaskoczony. Wprawdzie na codzień raczej już nie słucham tego typu muzyki, jednak na żywo był to niezły wykop, zdecydowanie warte zobaczenia (w przeciwieństwie co Slipknota, którego mieliśmy wielką nieprzyjemność oglądać w 2004).

W końcu, gdy upalny i słoneczny dzień przemienił się w miły i chłodny wieczór, rozbrzmiało Ecstasy of Gold, wywołując tradycyjnie spływ ciar po plecach i wklejając obowiąkowo szerokiego banana na twarz. Doczekaliśmy się! Po roku przerwy znów spotykamy się naszymi poczciwcami: Papa Hetem, Daddy Ulem, babinką Hamsterem i Tarantullotą.

Chłopaki zaczęli tradycyjnie od Creeping Death, co niektórych wyraźnie nudzi, dla mnie jest to jednak najlepszy otwieracz z całego katalogu Metalliki. Po prostu idealny początek, który od razu porywa do zabawy i pełnego uczestnictwa w gigu. Co mi się jednak najbardziej rzuciło w oczy to niesamowita, nowa oprawa. Przede wszystkim niesamowitej jakości olbrzymi telebim z tyłu sceny korzystający z technologii HD. Ten, którego chłopaki używali w latach 2006-2007 nijak się ma do tego nowego. Jakość jest po prostu olśniewająca, obraz tej wielkości o takiej jakości. Świetnie to wyglądało, a wraz ze światłami i dwoma mniejszymi telebimami po bokach tworzyło znakomitą całość. Trzeba także nadmienić, że na telebimach nie było żadnych projekcji czy animacji jak w 2006, przez cały koncert znakomicie zrealizowany proshot.

Podczas Creeping Death miała miejsce wielka akcja polskich fanów skupionych wokół fanklubu overkillowego - z tylnego rzędu pod scenę "przepłynęła" GIGANTYCZNA polska flaga. Zdjęcie ją prezentujące znajdziecie w galerii (pochodzi ono z metontour!).

Następnie chłopaki nie spuszczają z tonu i grają kolejne klasyki z drugiego albumu - Bellz i Ride. Trzeba przyznać Larsowi, że setlista jak zwykle była ułożona tak, aby jak najmniej utworów powtarzało się z poprzedniego koncertu. Ponieważ jednak byliśmy rok temu w Wiedniu, i tak nie była to dla nas świeżyzna. Ze względu na dobór kawałków jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało - to chyba najlepszy set jaki Metallica jak dotąd grała. Większość faworytów w nim jest.

Ride niewątpliwie do nich należy - jedna z najlepszych mid-sekcji spośród wszystkich kawałków. Tym razem solo nieco zrąbane przez Kirka, ale cóż ostatnio rzadko Kirk gra cokolwiek poprawnie :). Zresztą jak się jest na koncercie to nie ma to znaczenia. Dalej bardzo ciężko, czyli Harvester - można trochę poskakać. Jednak Harvie się trochę przejadł już w 2003 roku.

Czas na balladę, tym razem Unforgiven. Zawsze miło usłyszeć ten kawałek na żywo, po jego triumfalnym powrocie w 2004 roku. Poprzednio usłyszeliśmy go w 2006 roku w Berlinie. To był drugi raz, gdy słyszałem go na żywo. Świetna pozycja w secie!

Następnie rozbrzmiewa intro do Justice, który mieliśmy okazję usłyszeć już rok wcześniej w Wiedniu. Ale tak rzadki kawałek zawsze dobrze usłyszeć (chociaż ostatnio jest to stała pozycja w secie, chyba żeby przygotować nas na Death Magnetic). Prawdziwa niespodzianka ma miejsce chwilę później...

Lars zaczyna wybijać groove na 4... Robi szatańską minę... Rob przymierza się do dołączenia... Co to może być? Za wolne na Oriona, najbardziej oczywisty byłby The God That Failed, ale jakoś wtedy nie przeszło mi to przez myśl. Może jednak new song? Nie... Tą niespodzianką okazał się Devil's Dance!

Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony odgrzebaniem czegoś rzadkiego z Reloada. Liczyłem nawet na więcej na kolejnych gigach - może Outlaw Torn, a jeszcze lepiej Fixxxer? Niestety pojawiły się tylko King Nothing i Bleeding Me. Ale to i tak dużo, zważywszy że chłopaki koncentrują się jednak na graniu starych kawałków.

Dalej jednak mamy powrót do klasyki i kolejny z moich faworytów - Disposable Heroes. Wykonany jak na razie po raz ostatni, na żadnym z kolejnych gigów na tej trasie się nie pojawił w secie. Tym bardziej się cieszę, że byłem w Chorzowie. Na tym kawałku dostałem szału i poszedłem w młyn trochę poskakać, a na zwrotkach to wręcz zdarłem sobie gardło. Kapitalny song, kapitalny tekst, kapitalne solo. Perła.

Potem napięcie trochę zmalało, gdy w balladowym slocie chłopaki zaczęli grać kolejne przejedzone Sanitarium, zamiast Fade. No cóż, trzeba brać to co dają i nie narzekać. Mogłem trochę odpocząć po Disposable. Potem mieliśmy tradycyjnie Mastera, a po nim Whiplasha, który najwyraźniej na stałe zastąpił Battery.

Kolejną sporą niespodzianką był fakt, że w tym miejscu setu powinno mieć miejsce zejście ze sceny... To się jednak nie stało, zeszli wszyscy poza Kirkiem, który zagrał... Coś w stylu solówki, ale jednak nie do końca :). Coś mu się zepsuło z gitarą i zszedł ze sceny po paru dziwnych dźwiękach, gdy wrócił z inną gitarą zaczął grać od razu Nothinga. To kolejna zmiana - Sad i NEM zamieniły się miejscami.

Potem standardowo One ze świetnymi efektami pirotechnicznymi i Enter Sandman, podczas którego nie sposób nie skakać. Po Sandmanie pierwsze zejście ze sceny i oczekiwanie na bisy.

Tutaj pierwsze zaskoczenie - Last Caress. Tego kawałka, choć grany był dość często przez wszystkie lata, nigdy wcześniej nie usłyszałem na żywo. Zaraz po nim - So What. Pomyślałem sobie przez chwilę, że może wreszcie pozbyli się Seeka. Ale nie - po prostu slot bisowy wydłużył się z 2 kawałków do trzech, kosztem setu środkowego. Więc tak naprawdę koncert został trochę skrócony, bo Last Caress i So What razem wzięte są krótsze od takiego Am I Evil przykładowo.

Gig zakończył się jak zwykle Seekiem. Idealna okazja do ostatecznego dobicia swojego gardła. Ale kolejne spotkanie z Metalliką już BARDZO niedługo - za niecały tydzień, w Pradze! Relacja z tego wydarzenia - niebawem.

www.000webhost.com