METALLICA
12.09.2008
O2 World
Berlin
____________________

BILET

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
23.09.2008

Nareszcie nadszedł bardzo dłuuugo wyczekiwany czas - premiera nowej płyty Metalliki, Death Magnetic. Chłopaki postanowili świętować ten dzień w nieprzeciętny sposób - wraz z kameralną grupką 17 tysięcy fanów zgromadzonych na świeżo otwartej arenie O2 w Berlinie. Bilety były prawie za darmo, miało nas więc tam zabraknąć?

Oczywiście że nie. Tym bardziej, że atmosfera wokół tego wydarzenia była niemal równie gorąca, co wokół samej płyty. Mówiło się, że Metallica zagra cały (lub prawie cały) Death Magnetic, a także od dawna niegrane w Europie piosenki, bez "zaśmiecania" listy hitami typu Enter Sandman. Lepiej chyba być nie mogło.

Jak zwykle więc stałą zacną ekipą wsieliśmy w auto (a właściwie to w 2 auta) i wyruszyliśmy na kolejny podbój Berlina (tak na marginesie, to był już 3 koncert Met w Berlinie - poprzednie w 2003 roku (tuż po premierze St. Anger) i w 2006 (kiedy to chłopaki zagrali nową piosenkę, która to wówczas miała pojawić się na nowej płycie; jej fragmenty znajdują się w The End of the Line, który także usłyszeliśmy na żywo w tym roku)). Ta wizyta jednak zapowiadała się na wyjąkowo ekscytującą. Cały czas panowała atmosfera święta, wyjątkowości, celebracji czegoś ważnego.

Podróż umilał nam oczywiście Death Magnetic odgrywany w aucie na funkcji repeat. Mimo to oczywiście było to za mało, by dobrze przygotować się na koncert - utwory są zbyt zawiłe! A zaznaczyć należy, że nasza ekipa (choć też nie cała) należała do mniejszości, odmawiającej słuchania wycieku (album pojawił się w sieci 10 dni przed premierą z powodu fatalnej pomyłki francuskiego sklepu muzycznego). Dobrze znaliśmy jedynie utwory, które ukazały się w formie internetowych singli publikowanych na oficjalnej stronie Metalliki.

Gig w hali zwanej O2 to dla mnie nic nowego - ledwie 2 miesiące temu gościłem w takowej na koncercie Avril w Pradze. Niemiecka hala jednak wyróżnia się tym, że została dopiero co otwarta, a koncert Metalliki był pierwszym muzycznym wydarzeniem. Nieźle. Ale w sumie co to kogo obchodzi.

Trzeba przyznać, że długo kazano nam czekać na wejście. Obsuwa była niezła, co biorąc pod uwagę niezbyt sprzyjające warunki pogodowe (czyt. temperaturę otoczenia) było wyjątkowo uciążliwe. Polscy fani jednak musieli dać o sobie znać i zdecydowanie podkreślili swoją obecność na wszelkie możliwe sposoby, m.in. skandując "Robert Kubica".

W końcu zaczęto nas wpuszczać. To, co się działo śmiało można porównać do otwarcia Media Markt. Po kilku przepychankach udało się nam zająć całkiem dogodne miejsca blisko barierek. Z początku spodziewałem się, że perkusja będzie stała gdzieś bliżej krawędzi sceny i chciałem ustawić się możliwie blisko niej. Okazało się jednak, że perkusja jest dokładnie w samym środku sceny. Ustawiliśmy się więc przy jednym z rogów, mając dobry widok poglądowy na podłużną i poprzeczną krawędź sceny. Dokładnie na wprost nas znajdował się jeden z mikrofonów. Chyba najlepszy, jaki można było wybrać - dlaczego, wyjaśnię później.

Po kolejnym długim oczekiwaniu w końcu rozbrzmiały znajome dźwięki It's A Long Way to the Top. Publiczność zareagowała natychmiast, radośnie klaszcząc. Aha, trzeba wspomnieć jeszcze, że fani zgromadzeni w O2 umilali sobie czas robiąc meksykańską falę. Udało mi się nawet zaobserwować ludzi, którzy ją zapoczątkowali. Zawsze byłem ciekaw jak to się odbywa.

Po AC/DC przyszła pora na Ecstasy of Gold przy zgaszonych światłach. Trzeba przyznać, że atmosfera była kapitalna. Jednak koncerty halowe to coś zupełnie innego od stadionowych. Niby ten sam wykonawca, a jednak zupełnie inne doświadczenie.

Ecstasy of Gold to także oczekiwanie na setlistę, która wreszcie była jedną wielką niewiadomą. Ostatnio Metallice trochę set się zacietrzewił, więc letnie koncerty stadionowe nie były takimi niespodziankami. Tutaj zostało nam to wynagrodzone, i to z nawiązką. Było kilka takich numerów, których się spodziewałem, ale też kilka takich, które były absolutnym zaskoczeniem.

Po Ecstasy rozbrzmiewają dźwięki powoli bijącego serca - to intro do kawałka otwierającego płytę, czyli That Was Just Your Life. Po pierwszych przesłuchaniach płyty, utwór ten podobał mi się najmniej spośród całej dziesiątki. Ta opinia zmieniła się całkowicie po usłyszeniu i ujrzeniu koncertowego wykonania. Kawałek świetny i znakomicie nadaje się na otwieracza. Creeping Death w tej roli trochę się już przejadł, mam nadzieję więc że Life zostanie na tej pozycji w secie podczas trasy.

Co jeszcze rzuca się w oczy to niesamowita energia, która emanuje od chłopaków. Zwłaszcza James i Lars są absolutnie dzicy na scenie tego wieczoru. Takiej chemii już od jakiegoś czasu brakowało na scenie. Po prostu rzeźnia, James niemal tarza się po scenie i trzepie swoją grzywką, strzelając durne miny do fanów, Lars zastępuje efekty pirotechniczne plując w powietrze - totalna Metallikowa ekstrawagancja, którą tak wszyscy kochamy.

Po Life, bez żadnych przerw przyszedł czas na drugi w kolejności kawałek z Magnetic - The End of the Line. Otwarty znanym już intrem z The New Songa zaprezentowanego na żywo w 2006 roku, wywował natychmiastową spazmatyczną reakcję ze strony publiczności. Wyglądało to trochę tak, jakby Line był kawałkiem dobrze znanym - sprawdzonym klasykiem w secie Metalliki. Jestem pewien, że za kilka lat taki właśnie status osiągnie! Świetnie podtrzymuje także dynamikę koncertu. Idealny drugi kawałek.

Line zostaje zakończony krótkim solo Kirka, w czasie którego zacytował on główny riff z New Songa w wersji, którą pamiętamy z filmików na Mission Metallica. Trzeba przyznać, że to godna podziwu logika w setliście.

Gdy już zaczynałem sądzić, że pierwsze 10 kawałków na gigu to będzie po prostu DM, James szybko wyprowadza mnie z błędu, grając pierwsze złowieszcze dźwięki do Thingy. Kawałek bardzo pasował do listy tego wieczoru, gdyż tak się składa, że był grany także na każdym z 2 pozostałych gigów, na których byliśmy w Berlinie. W jakimś sensie nawet ten kawałek automatycznie kojarzy mi się z Berlinem (zwłaszcza tym z 2003 roku - to był zresztą pierwszy koncert Metalliki). Ciężki jak cholera, Lars daje z siebie wszystko - jest pięknie.

Po Thingym następuje pierwsza dłuższa wypowiedź Jamesa, w której podkreśla on wyjątkowość wieczoru. Kolejny kawałek to następna niespodzianka - Of Wolf and Man. Jeden z tych kawałków, które chciałem usłyszeć na żywo, ale jeszcze nie miałem okazji. Miło usłyszeć coś z Black Albumu co nie jest Sadem czy Sandmanem :). Czekam jeszcze tylko na The God That Failed i będę spełniony.

Wolf jednak jest typowo koncertowym kawałkiem. Brakuje trochę wokaliz Jasona, ale tym razem Rob się postarał i dodał trochę typowego, charakterystycznego dla siebie szaleństwa, które zdaje się tu dobrze pasować. Moc!

Po wilkołaku gasną światła i zaczyna się intro do... One. I w sumie całkiem fajnie - wystarczyło, że kawałek zmienił miejsce w setliście i już jego obecność tak nie drażniła jak zawsze. Podczas intra z przyzwyczajenia zasłanialiśmy uszy w obawie o utratę słuchu, jednak tym razem wyjątkowo ograniczono się do puszczenia podkładu z taśmy.

One zabrzmiał bardzo świeżo, a wyjątkowo fajne było obserwowanie Larsa z tak dobrego punktu (jego perkusja w międzyczasie obróciła się o 90 stopni i to była idealna perspektywa).

Następnie krótka przemowa Jamesa, który zapowiada kolejny kawałek z DM - Broken, Beat & Scarred. Dobrze gruwi ten kawałek, a partie refrenu "show your scars!" są wręcz stworzone do tego, by śpiewać je na żywo wraz z Robem (podobnie jak fragment "rise, fall down, rise again..."). BBS mógłby z powodzeniem zastąpić Sad But True w zwykłej setliście.

Po BBS najbardziej wyczekiwany przeze mnie moment koncertu - Cyanide, czyli póki co mój faworyt z DM. Świetny kawałek koncertowy, mający w sobie posmaczek Loada, odrobinę groteskowego cmentarnego horroru (zwłaszcza w pierwotnej wersji demo), ale przede wszystkim świetny groove i sing-a-long tekst. I tu highlight koncertu jak dla mnie, na okoliczność drugiej zwrotki James podszedł do naszego mikrofonu i praktycznie całą spędziłem drąc japę wymieniając z nim spojrzenia. Nawet jeśli to było tylko wrażenie, to było to wrażenie warte jechania na ten koncert :).

Kolejny kawałek był chyba największą niespodzianką wieczoru - Frantic! Szczerze mówiąc to sądziłem że chłopaki postawili już krzyżyk na St. Anger. Ale gdzie tam! Frantic zabrzmiał świeżo jak w Berlinie w 2003. Urozmaicony dodatkowo przejściami Larsa, których wcześniej nie było. Utwór został przywitany jak lubiany Metallikowy hit - i tak chyba jest, pomimo tego, co niektórzy zdają się sądzić!

Następna pozycja w secie to kolejna niespodzianka - tym razem nie tak pozytywna, przynajmniej dla mnie. To nie grany od 2000 roku Until It Sleeps - nie przepadam za tym kawałkiem. Potrafię wymienić co najmniej 5 kawałków z Loada których jeszcze nie słyszałem na żywo, a sprawiłyby mi większą radość. No ale nie ma co wybrzydzać :).

Roam i Bellz to kolejne pozycje w setliście, które dodatkowo utrwaliły skojarzenie z Cunning Stunts. Na Bellz jak zwykle istna dzicz na scenie, James przedrzeźniający Roba, skradanie się, skakanie i walenie pięściami w talerze Larsa. Typowy szoł w wykonaniu Metalliki. A na Roam wspólne śpiewanie z Ronniem i Jamesem wokalizy :).

Kolejna wyczekiwana dawka Death Magnetic nastąpiła zaraz po krótkim solo Kirka. W slocie balladowym pojawił się pierwszy singiel - The Day That Never Comes. Kolejny highlight wieczoru, śpiewanie razem z Jamesem tekstu zarządziło. W obliczu tego utworu nawet nie zabrakło w setliście Fade to Black. Najlepszy moment: "This I swear!".

Potem już bardziej typowo - czyli Master. No cóż, kawałek, którego nie może zabraknąć w setliście, ale podobnie jak Sandman, trochę się już znudził. Nic złego by się nie stało, gdyby na chwilę zniknął z setlisty, aby potem w glorii i chwale do niej wrócić.

Po Masterze rozbrzmiało po raz kolejny intro... Tym razem do odkurzonego Blackened. To była kolejna miła niespodzianka, chociaż trochę się tego spodziewałem. Kolejny utwór przywodzący na myśl wspomnienia z Berlina 2003. Doskonałe zakończenie głównego setu!

Chłopaki tylko na chwilę zeszli ze sceny, bo tutaj tak naprawdę nie ma backstage'u. Po wyjściu z powrotem na scenę James zaproponował włączenie wszystkim świateł, żeby niby wszystkich dobrze widzieć. Ale powód był tak naprawdę inny... Lars nabija do Blitzkriega, a z 4 wielkich siatek umieszczonych pod sufitem w rogach hali zaczynają wydobywać się czarne piłki plażowe z logiem Metallica, które dostrzegliśmy jeszcze przed koncertem! Głupawe, ale jakże zabawne! Szczerze mówiąc odwróciło to trochę uwagę od rzadko granego kawałka, jakim jest Blitzkrieg, a cała publika (wraz z zespołem i ochroną) bawiła się w odbijanie piłek! Widok niezapomniany, zwłaszcza gdy piłki przysłaniały prawie całą scenę, a chłopaki biegali po niej radośnie i wykopywali je w stronę publiki. Dopiero po chwili ludzie zorientowali się, że można je łapać i spuścić z nich powietrze i pod koniec setu było ich już tylko kilka.

A w tym secie znalazły się jeszcze dwa kawałki: niezbyt lubiany przeze mnie Jump in the Fire (chociaż grany bardzo rzadko i jeszcze nigdy nie słyszany przeze mnie na żywo) oraz... tradycyjnie... Seek. Naprawdę sądziłem, że sobie odpuszczą chociaż na tą okoliczność, ale chyba będą kończyć Seekiem już do końca kariery :).

Koncert ten był wyjątkowy z kilku względów: celebracja nowego albumu, premiera 3 kawałków z DM (na 5 zagranych ogólnie), wiele niespodzianek w setliście (z Wolfem, Frantikiem i Blitzkriegiem na czele), po raz pierwszy byłem także na koncercie Met ze sceną w środku (a po raz drugi w ogóle na hali). Pomimo, że to było "zaledwie" 17 tysięcy fanów, głównie z MetClubu i Mission Metallica, dało się wyczuć na nim specyficzną "intymną" atmosferę. Może to dlatego, że staliśmy tuż przy "backstage'u", gdzie schodził James w przerwach i mogliśmy obserwować z nieprawdopodobnej odległości, co tam robi. Następny koncert już za 3 dni w Londynie, a potem na wiosnę trasa halowa po Europie - trzeba będzie zaliczyć kilka koncertów koniecznie!

Ciąg dalszy opowieści o celebracji Death Magnetic w kolejnej relacji - z Londynu, którą powinienem umieścić w okolicach czwartku. Tymczasem zapraszam do przejrzenia galerii, w której jak zwykle oprócz wyboru najlepszych zdjęć z koncertu, znajduje się także bonusowo kilka fotek z 13 września - naszego dnia spędzonego w Berlinie, kiedy to oczekiwanie na samolot do UK umilaliśmy sobie zwiedzaniem miasta.

www.000webhost.com