TTR2
07.12.2008
Łykend
Wrocław
____________________

GALERIA

MEET & GREET

____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
08.12.2008

Tradycji musiało stać się zadość - co roku witamy nowy lub żegnamy mijający sezon koncertowy w klubie Łykend w towarzystwie Pilicha. Tym razem powodem do świętowania była nowa płyta TTR2, która w końcu po miesiącach oczekiwań ujrzała światło dzienne.

Koncert w dużej mierze wypełniony był nowym repertuarem, co spowodowało obcięcie starego. Ale po kolei. Zaczęło się klasycznie, bo od świetnego DB, zawsze granego przez TTR2 na koncertach. Niby spokojny kawałek, ale wszyscy trzej muzycy nieźle rozkręcają się w jego trakcie. Tutaj wyjątkowo folgować pozwolił sobie Łosiu - który momentami chyba zapomniał, że to jeszcze nie jego solo. Co jak najbardziej nie jest zarzutem!

Koncert odbierało się wyśmienicie. Tym razem bowiem postanowiliśmy nie siedzieć gdzieś z tyłu domyślając się tylko, co dzieje się na scenie, a przytaszczyć sobie krzesełka z tyłu sali i usiąść pod samą sceną. Zaowocowało to ok. 300% lepszymi wrażeniami. A do tego dochodziło znakomite uczucie całkiem świeżego zachwytu nad grą muzyków, których się przecież widziało na żywo już nie raz, zwłaszcza w tym klubie. Tymczasem ja się momentami czułem, jakbym widział ich dopiero pierwszy raz. Pod takim wielkim wrażeniem byłem!

A może po prostu brakowało mi muzyki na żywo... W końcu od czasu imprezy Death Magnetic w Londynie nie byłem na żadnym koncercie. Wiem, to nie w moim stylu :) No ale tak wyszło. A zdążyły minąć prawie całe 3 miesiące. To dużo, jak na mnie. Nic to, nadrobi się w 2009... :>

Wróćmy jednak do TTR2. Po DB przyszła pora na pierwszy kawałek z nowej płyty, czyli Minarets Voice. Będący jednocześnie moim faworytem. Temat utworu przypomina mi klimaty Egyptian Danza. Zdecydowanie jazzrock z mocnym wypierdem, zorientowany na klimaty... egipskie. A do tego fajny bujający Pilichowy groove. Ten kawałek nie może się nie podobać. Poza tym już zaskakująca aranżacja - nieco inne zakończenie niż na płycie!

Nie gorzej wypadły zaprezentowane w późniejszej części setu Efo Blues i Sztandar. Zwłaszcza ten drugi zabrzmiał mocno i potężnie. Właściwie wszystko brzmiało potężnie. Time 52 jest bardziej miękkie, przyjazne dla ucha, ale na żywo... Poznaje się zupełnie inny wymiar tych utworów. Znakomicie nadają się do formuły live.

Koncert przedzielony został krótką przerwą, podczas której można było uzupełnić zapas piwa w organizmie. Zabawa była przednia, ale kiedy w weekendzie jest źle? Tylko biedny Pilich chyba trochę się męczył, bo coś mu się stało w nogę. Tego dnia towarzyszyła mu kula. Jednak w czasie swoich solowych popisów, muszę tu użyć angielskiego terminu ze względu na idealnie pasującą dwuznaczność, he stepped up.

W ogóle fajnie wygląda zestawienie tych trzech osobowości na scenie. Raduli to stonowany, pełen uprzejmości i nonszalanckiego wdzięku prezes, który zajmuje się konferansjerką przez większość koncertu, chociaż robi to w bardzo tradycyjny sposób. Gdy gra solówki łapie wczutę i zamyka delikatnie oczy, jakby zapadał w bardzo płytki, ale przyjemny i relaksujący sen. Jego główna rola w TTR2 to tworzenie przestrzeni dla sekcji rytmicznej. Operuje głównie klimatycznymi brzmieniami, a nie wirtuozerskimi popisami szybkości, choć oczywiście nie brakuje także porywających solówek.

Pilich to oczywiście szołmen. Tylko czekał, by pod koniec setu dorwać się do mikrofonu i opowiedzieć kilka standardowych żartów, które jakimś cudem się nie starzeją. Zawdzięczamy mu także standardową melorecytację, podczas której dumnie z całym klubem skandowaliśmy pewien wpadający w ucho refren o Wrocławiu, cieście i Twojej starej.

Łosiu to ułożony i przemiły człowiek, który za bębnami zamienia się w małą małpkę. Gra całym ciałem, a przede wszystkim twarzą, robiąc niesamowity show. Gdy jego koledzy opuścili scenę w trakcie jednego z utworów, by mógł zagrać solo, nikt w klubie chyba nawet nie zauważył, że ich zabrakło. Możnaby posadzić Łosia za garami i dać mu 2h czasu scenicznego, a i tak każdy słuchałby i patrzył zafascynowany.

Pilich też oczywiście miał swój solo spot, który został ładnie zapoczątkowany riffami z Nowych Butów. Utworu niestety nie usłyszeliśmy w całości, ale - coś za coś. Za to fajna, nieco odmieniona solówka jak zwykle porwała cały klub do klaskania. Niby to samo, ale podlane trochę innym sosem - smakowało wybornie.

Zabrakło kilku standardów, jak kultowego Bass Talk czy cytatu z Enter Sandmana, ale nie można mieć wszystkiego. Za to po gigu tradycyjnie odbyło się M&G, podczas którego można było wymienić z Markiem uwagi o nowej płycie, pożartować z Łosiem, czy dołożyć kolejną głupią minę Pilicha do kolekcji. Co możecie podziwiać w galerii.

Fantastyczny wieczór, ten rodzaj zabawy nigdy się nie nudzi. Czekamy na kolejną wizytę TTR2 w Łykendzie!

www.000webhost.com