AL DI MEOLA
19.06.2009
Stary Rynek
Płock
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
22.06.2009

Ten koncert Ala wywołał niezwykle przyjemne reminiscencje obydwu koncertów, które odbyły się we Wrocławiu. Po pierwsze, ze względu na miejsce - stary rynek w Płocku - przywołał koncert z festiwalu Wrocław Non Stop z 2005 roku. Tym razem Al zagrał na otwarciu filmowego festiwalu Cinemagic. Wstęp był wolny, więc trzeba przyznać, że organizatorzy sobie pozwolili. Wielkie brawa za dobór artysty.

Po drugie - nowa World Sinfonia, którą jak dotąd widzieliśmy tylko dwa razy, z czego pierwszy - dziewiczy - raz, właśnie we Wrocławiu, na Wyspie Słodowej. Oba wspomniane przeze mnie koncerty były jednymi z najlepszych, więc ten biorąc to co najlepsze ze swoich poprzedników, nie mógł się nie udać.

Trzeba przyznać, że do Płocka nie łatwo było dojechać. To jak dotąd najgorzej oznakowana trasa krajowa, jaką miałem okazję przemierzać. Ostatecznie jednak dotarliśmy na miejsce... Lecz w pierwszej chwili przeżyliśmy nie lada stres, gdyż odnieśliśmy wrażenie, że się spóźniliśmy. Udało się bowiem podjechać autem nie dość że pod sam rynek, to jeszcze pod samą scenę. Scena stała bokiem, więc nie widzieliśmy, co się dzieje, ale muzykę rozpoznaliśmy w jednej chwili... I to raczej nie był playback. Byliśmy krótko po 19.00 (koncert miał się rozpocząć o 20.30), ale ponieważ było deszczowo i było bardzo mało ludzi, pomyśleliśmy sobie, że może impreza została przeorganizowana? Z tą przerażającą perspektywą rozejrzeliśmy się za miejscem do zaparkowania, następnie czym prędzej wróciliśmy pod scenę. Z niej akurat schodził Al, podpisując jeszcze płyty i robiąc sobie zdjęcia z fanami. Wyglądało to jak koniec koncertu i spełnienie jednego z najgorszych koszmarów.

Na szczęście okazało się, że to był zaledwie soundcheck, a impreza odbędzie się zgodnie z planem. Wyruszyliśmy więc na zwiedzanie celem poznania okolicznego folkloru a także pożywienia organizmu ciepłym posiłkiem. Pomiędzy rozlicznymi kebabami wpadła nam w oko restauracyjka serwująca naleśniki - zupełnie jak nasze ulubione wrocławskie FC. Postanowiliśmy sprawdzić "konkurencję" i wypróbować płoceńskie (płotczane?) przysmaki.

Knajpę jednak chyba bardziej zapamiętamy ze względu właśnie na owy folklor, niż na smaczne naleśniki (które, notabene, do naszych się nie umywają). Kelnerka nie wiedząca ile mieszkańców liczy jej miasto to jedna rzecz, natomiast niewątpliwie najbardziej pamiętni byli panowie biesiadujący w stanie cokolwiek wskazującym, przytulający się do random gości. Nas na szczęście ten zaszczyt ominął, ale gdyby coś takiego mi się przydarzyło, myślę, że mój naleśnik by się zmarnował.

Przed Alem wystąpił support - bez problemu rozpoznałem charakterystycznego wokalistę. Zdobywcy Pewnych Oskarów to formacja swojego czasu silnie promowana w Polsacie. Ckliwy rock w sam raz dla chcących poprzytulać się przy piwku młodych i starych mieszkańców miasta. Skorzystaliśmy z dodatkowego czasu i przycupnęliśmy z piwkiem na murku, by zrobić przegląd mieszkańców. Wśród lasek nie było źle, kilka nawet całkiem ładnych się przewinęło (aczkolwiek ich ubiór nieco odstraszał od nawiązywania rozmowy). Gorzej było wśród facetów. Nie to, żebym szukał jakiegoś, ale nawet jakbym szukał, to nie tam. Przeważały bluzy w rozmiarze XXL z kapturami, ew. białe dresy kontrastujące z opalonym karkiem. Ale tym dziewuszkom to pewnie imponuje, więc reprodukcja trwa i miasteczko tętni życiem, czy też, rzyciem.

Po koncercie ZPO jeszcze tylko uroczyste powitanie, wręczenie Jerzemu Hoffmanowi nagrody, kilka mniej lub bardziej śmiesznych żartów ze sceny i w końcu witamy gwiazdę wieczoru - naszego dobrego kumpla Ala. Okazało się, że licznie zgromadzona publiczność w dużej mierze składa się z osób, które nie były tam przypadkowo, co widoczne było w trakcie ciepłego przyjmowania poszczególnych utworów.

Zaczęło się od Misterio - znakomite wprowadzenie w liryczny klimat, a zarazem spora dawka energii, pokazująca, na co stać ten niepozorny skład. Ja jednak najbardziej czekałem na nowe, nie słyszane jeszcze na żywo kompozycje Ala - i długo nie musiałem czekać, gdyż już jako drugi numer, usłyszałem genialną Siberianę. Wpadająca w ucho progresja akordów jako motyw wiodący i rewelacyjne solówki absolutnie wbiły mnie w ziemię. Męcząca, 300 kilometrowa podróż natychmiast odeszła w zapomnienie, zatuszowana refleksją, że spokojnie warto byłoby jechać nawet drugie tyle, gdyby było trzeba. Następnie kolejny klasyk ze starszych płyt World Sinfonia, w postaci Cafe 1930. Jak to zwykle bywa w przypadku starszych kompozycji, Al lubi się nimi bawić, stosując tyle synkop w samym początkowym motywie, że pewnie ludzie o mniej wrażliwych uszach mogliby nie poznać utworu. Środkowa, liryczna część utworu, jak zwykle wprowadziła w błogi nastrój.

Następnie znów nowy repertuar - pierwszego utworu w ogóle nie miałem dotychczas okazji usłyszeć w żadnej formie, więc był dla mnie sporym zaskoczeniem. Dużo tych nowych numerów zdążył napisać Al. Później okazało się, że ten nosił tytuł Fireflies. Prosty, melodyjny riff otwierający, mógłby być częścią repertuaru TM :). Ale potem kawałek się rozkręcił, nie pozwalając zdekoncentrować się nawet na ułamek sekundy. Porażająca dynamika i intensywność - nie mam już żadnych wątpliwości, że ten materiał podoba mi się bardziej niż Consequence of Chaos! W tej konwencji Al czuje się w tej chwili zdecydowanie najlepiej, a kawałki dorównują klasykom z pierwszych płyt sygnowanych nazwą World Sinfonia. Po prostu piękna, zapierająca dech w piersiach muzyka. Nieopisywalna słowami.

Po sporej dawce energii w postaci Fireflies, nadszedł czas na coś bardzo, chciałoby się rzec, 'light-hearted', czyli Michelangelo's 7th Child, poprzedzony krótką przemową Ala o genezie utworu. Jak to skomentował ktoś na oficjalnym forum - ten utwór przywołuje obraz absolutnej beztroski, biegania po łące pełnej motyli i kwiatów. Trudno się z tym porównaniem nie zgodzić. Po tym utworze usłyszeliśmy Cinema Paradiso - co nie było zaskoczeniem, gdyż repertuar na koncercie, zgodnie z zapowiedziami, miał nawiązywać do imprezy.

Następnie kolejny klasyk w postaci Double Concerto. Al jak zwykle szaleje z synkopami, a rewelacyjny Fausto rozwija w pełni skrzydła. W ogóle nie było widać po nim zmęczenia, o którym potem dowiedzieliśmy się w kuluarach :). Wracając do koncertu - Fausto i Gumbi dawali sobie cały czas jakieś dziwne znaki kwitowane brechtem, jakiś tajemniczy wewnętrzny kod. Ze śmiesznostek warto wspomnieć jeszcze Gumbiego, mieszającego kawę pałeczką i Ala, częstującego się po raz pierwszy w życiu klasyczną polską krówką. Nieufny gitarzysta upewnił się tylko, czy nie podrzucono mu jakichś narkotyków, pytając o to zgromadzoną pod sceną publiczność. Rzecz wyglądała bowiem faktycznie dziwnie - cukierki zostały rzucone muzykom pod nogi (sic!) przez jakąś babę, a kawa wniesiona przez kelnerkę, która wyglądała jakby zgubiła drogę do stolika w knajpie nieopodal.

Wracając jednak do samego koncertu - główny set zakończył Umbras, po czym muzycy na moment zniknęli ze sceny. Szybko jednak na nią wrócili, wywołani burzą oklasków spragnionej większej dawki muzyki publiczności. Na bis usłyszeliśmy fenomenalne Turquoise - ten kawałek zawsze robi na mnie niesamowite wrażenie na żywo, ale ośmielę się stwierdzić, że to była najlepsza wersja, którą jak dotąd słyszałem! Coś absolutnie niesamowitego, ciary i dusza w kosmosie. Set oczywiście nie mógł skończyć się niczym innym jak ognistym Mediterranean Sundance, połączonym jak zwykle z Rio Ancho, które publiczność przyjęła euforycznie, jak największy singlowy hit.

Aż mi głupio po raz kolejny rozpisywać się na temat, jak wzniosła uczta muzyczna to była. Który to już raz... I zawsze wychodzę ze szczeną przy samej ziemi, jakbym widział Ala po raz pierwszy. I zawsze to nieprzyjemne uczucie niedosytu (chociaż tak swoją drogą ten koncert był wyjątkowo krótki). Dlatego nie minie nawet tydzień, jak już będziemy jechać na następny - do Neuhardenberga. Zresztą obiecaliśmy to osobiście Gumbiemu, który jak zwykle był niezwykle rozmowny w kuluarach. Udało się także uzupełnić domową dyskografię Ala o dwie ostatnio wydane płyty live, oba z zapisami koncertów World Sinfonia. Te jednak podpiszemy sobie już w Neuhardenbergu, a jak się uda, to nie tylko podpiszemy... Ale o tym - w kolejnej relacji!

www.000webhost.com