AL DI MEOLA
26.06.2009
Stiftung Schloss
Neuhardenberg
____________________

GALERIA

MEET & GREET

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
24.08.2009

Niewielkie miasteczko Neuhardenberg, położone nieopodal granicy polsko-niemieckiej przy Kostrzynie nad Odrą, to miejsce doskonale nam już znane. Podczas rozlicznych koncertowych wojaży, zaliczyliśmy także i ten uroczy zakątek, rok temu, gdy legendarna formacja Return to Forever zawitała tu z koncertem w swoim najlepszym składzie po prawie 30-letniej przerwie. Jak się później okazało, była to dla mnie pierwsza i niestety prawdopodobnie ostatnia okazja, by zobaczyć tą ekipę w tym zestawie na żywo. Ale to temat na odrębną dyskusję.

Grunt że Al ma się dobrze i czuje się świetnie z nową wersją World Sinfonii. I ja też czuję się z nią świetnie, bo te koncerty można podziwiać bez końca. Niby repertuar podobny, na ogół różniący się drobnymi szczegółami, a jednak każdy koncert jest unikalny i zapada w pamięć. Nie inaczej było i tym razem.

Jako tzw. VIP-owie ;) weszliśmy sobie na teren imprezy jeszcze zanim nastąpiło otwarcie bram. Skorzystaliśmy z wolnego czasu i wybraliśmy się na miły spacer po bardzo zadbanej i urokliwej okolicy - niewielkie jezioro i parczek wprowadzają bardzo relaksującą atmosferę. Nieco mniej relaksujące było niezbyt tanie piwo, ale w tych okolicznościach natury grzechem byłoby nie skorzystać z tej możliwości. W międzyczasie przydarzyła nam się nawet eskorta pod toaletę, pod czujnym okiem szefowej ochrony. Gdy spostrzegliśmy, że bramy zostały otwarte, i żądni żarcia i picia (i prawdopodobnie muzyki) Niemcy zaczęli wdzierać się teren imprezy, uznaliśmy, że to najwłaściwszy moment, by zająć dogodne miejsca siedzące pod samą sceną.

Atmosfera była iście piknikowa - ludzie poprzynosili ze sobą koce, kosze pełne owoców i gromadnie raczyli się serwowanym obficie piwem i przytarganą lekką gastronomią. Wśród wielu niemieckich słów dało się w tym rozgardiaszu usłyszeć także polskie, wypowiadane nie tylko przez nas.

W końcu na scenie pojawił się zespół - tym razem w pełnym składzie: Victor Miranda na basie, Peter Kaszas na perkusji, Peo Alfonsi na gitarze, Fausto Beccalossi na akordeonie (i wokalu), oraz oczywiście Gumbi i Al - wiadomo na czym. Przypomnijmy, że podziwiany tydzień wcześniej koncert odbył się w niepełnym składzie - zabrakło Victora i Petera, którzy dołączyli do formacji stosunkowo niedawno. Pomimo podobnego repertuaru, miło było usłyszeć nawet te same kawałki, tyle że tym razem w znacznie wzbogaconych aranżacjach. A poza tym usłyszeliśmy także te kawałki, których poprzednio zabrakło.

Zaczęło się tradycyjnie od Misterio. Znakomity otwieracz, utwór, chciałoby się rzec zgodnie z obecnymi trendami, epicki. Już od pierwszej chwili widać, że muzycy świetnie są ze sobą zgrani, i pomimo, iż w tym składzie grają od stosunkowo niedawna, podziwiając ich sceniczne wyczyny odnosi się wrażenie, jakby się znali niemal tyle, co Al i Gumbi. No, może trochę przesadziłem - tego duetu nic nigdy nie przebije :).

Następnie jeden z najnowszych utworów - Siberiana. Spośród nowości, jest to jedna z moich ulubionych. Kapitalna progresja akordów jako temat główny i fascynująca, dynamiczna aranżacja - kompozycyjnie, Al u szczytu formy. Oto World Sinfonia, jaką lubię najbardziej.

Następnie klasyka z albumu Heart of Immigrants, czyli Cafe 1930. Początek jak zwykle zagrany nieco figlarnie, po chwili zwalniający i ustępujący bardzo charakterystycznej melodii znanej z albumu. Jest to jeden z tych utworów, które od wielu lat towarzyszą Alowi na trasie (podczas elektrycznych koncertów, był częścią akustycznego duetu z Gumbim), pomimo to się nie nudzi. Najlepsze jest przejście, tuż przed wejściem środkowej, lirycznej partii.

Następnie przyszła pora na jeden z nowszych utworów, którego nie mieliśmy okazji usłyszeć tydzień wcześniej w Płocku - kapitalne Gumbiero. I tutaj czapki z głów. To jeden z najbardziej melodyjnych i wpadających w ucho utworów, jakie kiedykolwiek napisał Al! Żartowaliśmy sobie później z Gumbim i Alem na backstage'u, że spokojnie mógłby podbić wakacyjne radiowe listy przebojów, a melodyjnością dorównuje Lambadzie :). Ten utwór nie mógł być zagrany w Płocku ze względu na niezwykle istotną rolę perkusji. Oczywiście najważniejszy jest sam Gumbi, od którego kawałek wziął swój tytuł, ale sekcja rytmiczna jest na tyle rozbudowana, że niezbędny jest też Peter Kaszas. Znałem ten kawałek z nagrań koncertowych, ale gdy usłyszałem go na żywo, to po prostu wbiło mnie w ziemię. Dawno już Al nie napisał czegoś tak wesołego. No i najważniejsza sprawa - solo na bongosach i congosach. Majstersztyk :).

Ale potem było nie mniej świetnie. Wielka zagadka co do wymowy tytułu - Turquoise. To był absolutny highlight koncertu. To, co odwalił podczas tego numeru Fausto, zasługuje na owacje na stojąco. Nie umiem tego opisać, tam trzeba było po prostu być. Chodzi o zakończenie utworu. Najlepsze jest to, że wygląda na to, że to była stuprocentowa improwizacja. Na żadnych wcześniejszym, ani późniejszym wykonaniu tego utworu, ani na żadnym nagraniu nie widziałem i nie słyszałem czegoś takiego. Bardzo żałuję, że nie nagrałem tego wykonania w żaden sposób. Z pewnością był to jeden z najbardziej unikalnych muzycznych momentów w moim życiu!

Następnie nastąpiła krótka przerwa, aby spragnieni piwa Niemcy mogli zaspokoić swe żądze. Po przerwie zaś rozbrzmiał kolejny z nowych utworów - Michelangelo's 7th Child. Zaraz potem kolejny "figlarnie" rozpoczęty utwór, czyli genialne Double Concerto. Tutaj Fausto pokazuje pazury. Prawdziwy pazur pokazał jednak Al, gdy na okoliczność kolejnej z nowych kompozycji sięgnął po swojego PRS-a, by zagrać Paramour's Lullaby. Kolejny z nowych kawałków, których nie mieliśmy okazji usłyszeć w Płocku. Trochę inny niż pozostałe nowości, nie wpadający od razu w ucho, wymaga osłuchania się z nim. Pełnię energii zespół pokazał przy kolejnej nowej kompozycji - Fireflies. Tutaj należy wspomnieć o zabawnym komentarzu Ala, że tytuł utworu jest bardzo a propos dzisiejszego wieczoru. Dlaczego? Nad sceną unosiły się dziesiątki, jeśli nie setki, latających stworzonek. Wieczór był wyjątkowo gorący i sprzyjający wylęgnięciu tego typu zwierząt. W reflektorach scenicznych wyglądały w jakiś pokrętny sposób pięknie. Jednak dokuczały bardzo muzykom, i nawet na ogół bardzo opanowany Al potrafił przerwać granie utworu, by odganiać je swoim sweterkiem. Zapadł mi także w pamięć tekst, który Al powiedział do mikrofonu 'półgębkiem': "Mówię w ten sposób nie dlatego, że boję się, że jakaś mucha wleci mi do ust. Po prostu nie chcę wypuścić tej, która już wleciała do środka". Wracając jednak do Fireflies - kolejna z nowych kompozycji, które bardzo wpadają w ucho, zwłaszcza jeden ze środkowych riffów przypadł mi do gustu. Chciałoby się rzec - z braku lepszego polskiego zwrotu - pure Di Meola :).

Główny set zakończyło świetne Umbras, kawałek który Al wykonał z Andreą Parodim podczas koncertu na Sardynii w 2005 roku. Podobnie, jak piękne No Potho Reposare - które otworzyło segment bisowy. Ten utwór Al zadedykował Michaelowi Jacksonowi (to był ten dzień, w którym świat obiegły informacje o jego śmierci). Część Niemców oczywiście wykazała się brakiem taktu i zareagowała na tą wiadomość sarkastycznym śmiechem... Co było potem szeroko komentowane na backstage'u.

Po Reposare Al już sobie ułożył dłoń do otwierającego akordu z Mediterranean... Ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i rozpoczął po raz drugi Misterio. Najwyraźniej ta publiczność mimo wszystko zasłużyła na dłuższy niż zwykle set. Na sam koniec oczywiście usłyszeliśmy rzeczony Mediterranean - jak zwykle owacyjnie przyjęty. Zespół został pożegnany oklaskami na stojąco, a Gumbi już ze sceny dawał nam znak "widzimy się za kulisami"... I tak też się stało - ale ta impreza zasługuje na osobną opowieść, a ta może zostać opowiedziana tylko osobiście na specjalny request :).

Podsumowując - był to jeden z lepszych koncertów World Sinfonii, na jakich byłem. Wszyscy muzycy byli w wyśmienitej formie i w znakomitych humorach, co zaowocowało spontaniczną i dynamiczną interakcją między nimi na scenie. Wykonywali utwory z uśmiechami i "przekomarzając" się muzycznie, że tak powiem. Al Di Meola zawsze dostarcza show muzyczny z najwyżej półki. Dlatego nie jest to ostatni koncert zaliczony w tym roku... Ale o tym - w kolejnej relacji, tym razem z Łodzi.

 

www.000webhost.com