GŁÓWNA

NEWS

GALERIA

MUZYCY

KOT

____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

Kot
24.01.2010

Rok 2009 zgodnie z przewidywaniami był jeszcze lepszy, niż poprzednie. Był to rok nie tylko wyczekiwanych premier płytowych ulubionych wykonawców i "zaliczenia" na żywo po raz pierwszy części z nich. Był to także rok spełniania marzeń (tych muzycznych oczywiście), udanych spotkań ze światowymi artystami i spektakularnych przygód. Nic nigdy wcześniej nie dostarczyło mi tylu pamiętnych wrażeń, co podziwianie fiordów ze szczytów norweskich gór, uciekanie przed wybuchami w ciemnych korytarzach hostelu w tureckiej dzielnicy Berlina, czy bieganie z pustym kanistrem po belgijskiej autostradzie w mroźną noc.

Trudno w to wszystko uwierzyć, prawda? A to tylko wycinek wrażeń z 2009 roku. Może w takim razie dosyć gadania, zapraszam na szybką podróż w czasie po całym minionym roku.

Zaczęło się "niewinnie", bo od lokalnego koncertu zaprzyjaźnionej formacji None-it we wrocławskim Teatrze Versus. Było to coś innego, gdyż zespół składający się wyłącznie z wokalistów. Oprócz uroczego żeńskiego głosu najbardziej w pamięci zapadła mi wyjątkowo niska temperatura w pomieszczeniu.

Dzień później było o wiele bardziej gorąco, gdyż podziwialismy spektakularny show The Austrialian Pink Floyd Show w Hali Stulecia. Prawdziwych Floydów na żywo prawdopodobnie nie ujrzymy już nigdy, a firmowana różowym kangurem namiastka zapewniła przeżycia bardzo przybliżone do tych, które musiał zapewniać oryginał. Feeria zielonych laserów i wielki dmuchany świniak dobrze ryją beret.
HIGHLIGHT: popis wokalny naszej rodaczki w The Great Gig in the Sky.

Następnego dnia udałem się z Ronniem do Gumowej Róży, gdzie występ unplugged miała jedna z bardziej udanych polskich formacji, Lipali. Ciasny klub o specyficznych ułożeniu zagwarantował świetną miejscówkę z boku sceny, która pozwoliła bezproblemowo obserwować fajnie grającego perkusistę.
HIGHLIGHT: poruszająca i ładnie zaśpiewana piosenka Jeżozwierz.

W lutym zaś kolejna legenda polskiej sceny muzycznej, czyli reaktywowany Kazik Na Żywo. Coś jednak ostatnimi czasy miewałem pecha do kazimierzowych koncertów i z powodu dziwnego samopoczucia nie bawiłem się najlepiej. I chociaż nie byłem pijany, to nic szczególnego nie zapamiętałem z tego koncertu. Ale ludzie bawili się przednio.

Po dwumiesięcznej przerwie, w połowie kwietnia udaliśmy się na drugi koncert poświęcony pamięci zmarłego Esbjörna Svenssona. Nie lada uczta muzyczna w wykonaniu niezwykle uzdolnionych, młodych wrocławskich muzyków. Z pewnych osobistych względów nie wracam jednak pamięcią do tego koncertu zbyt często. Bo mam za słabą głowę :]
HIGHLIGHT: oczywiście In My Garage.

Majówka była muzycznie niezwykle udana. Pierwszy dzień to wielkie całodniowe muzyczne święto - najpierw festiwal Thanks Jimi czyli bicie gitarowego rekordu Guinessa. Oczywiście udane i to w sposób spektakularny. Zarejestrowało się bowiem 6 tysięcy uczestników, a imprezę uświetnił nie kto inny jak Steve Morse.
HIGHLIGHT: podanie wyniku. Można było poczuć dumę :)

Wieczorem zaś największe after-party w historii czyli koncert legendy rocka, Deep Purple. Pamiętam, że wychodząc z tego koncertu czułem się jak po pierwszej Metallice w 2003 roku. Do tego było mnóstwo ludzi i kapitalna zabawa.
HIGHLIGHT: Rapture of the Deep, na którym nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki wyrosło wokół mnie mnóstwo przemiłych, młodych niewiast.

W dniu, w którym mój żywot sięgnął ćwierćwiecza, bawiliśmy się w czeskim stylu na -123 minutach. Dałem się ponieść działaniu złocistego napoju i sile energetycznej muzyki i trochę powygłupiałem się pod sceną. Nie jestem z tego najbardziej dumny, ale w końcu taką kwadratową rocznicę ma się raz w życiu.
HIGHLIGHT: solo na 1 basie wykonywane jednocześnie przez Zdenka i Fredrika.

Nie mogło i w tegorocznym kalendarium zabraknąć Metalliki. Tym razem wybraliśmy się do Lipska, gdzie usłyszeliśmy po raz pierwszy na żywo: My Apocalypse, Turn the Page, The Judas Kiss, The Small Hours i Trapped Under Ice! Do tego Ride i Fight. Setlista idealna dla starych wyjadaczy jak my, jednak z powodu silnego bólu kręgosłupa nie bawiłem się na tym koncercie tak, jak powinienem.
HIGHLIGHT: dwie końcowe niespodzianki czyli Hours i Trapped.

W czerwcu zawitał do Wrocka stary dobry Hey. Zawsze miło się pobawić na najlepszej polskiej kapeli, jednak stary repertuar zdążył się już osłuchać i potrzeba było czegoś nowego.
HIGHLIGHT: Cudownie, przywołujące wspomnienia z jubileuszowego koncertu w Jarocinie.

19 czerwca należy zapamiętać jako początek tegorocznej przygody z Alem. Każdy z sześciu zaliczonych w tym roku koncertów był inny, zarówno ze względów muzycznych, jak i tego, co się działo na afterach. W Płocku mieliśmy jeszcze okrojony, czteroosobowy skład. Po raz pierwszy usłyszeliśmy Fireflies, a także po raz pierwszy na żywo Siberianę i Michelangelo's 7th Child. Po koncercie zaś miłe spotkanie z zespołem.
HIGHLIGHT: fenomenalne wykonanie Turquoise.

Dzień później trafiliśmy z Arkapą przypadkiem na koncert Closterkeller na Wyspie Słodowej. Okazał się on zadziwiająco... udany. Specyficzna atmosfera, koncert połączony z pokazem mody (sic!) i Anja Orthodox - stara, ale jara. Szlugi. Pewnie, było kiczowato, ale kicz też dzieli się na ten dobry i ten zły. A ten był zdecydowanie dobry.
HIGHLIGHT: oczywiście Czas Komety.

Pod koniec czerwca drugi raz Al w znanym nam już niemieckim Neuhardenbergu. Tym razem z całą ekipą, a więc także z Victorem i Peterem. Fenomenalny koncert - po raz pierwszy na żywo Gumbiero i Paramour's Lullaby. Ale to, co się działo po koncercie, było wielkim przełomem w relacjach z Alem.
HIGHLIGHT: niezapomniane after party w restauracji.

W lipcu wybraliśmy się do Gdańska, by po raz pierwszy na żywo zobaczyć nareszcie Katie Meluę. Koncert bardzo mną poruszył, nie mogłem dojść do siebie przez kilka godzin po jego zakończeniu. Katie świetnie wyglądająca: bardziej rockowy outfit i znakomita fryzura sprawiły, że wyglądała jeszcze lepiej niż na ogół. Były też niespodzianki, usłyszeliśmy nowe piosenki: Coconut, The One I Love Is Gone i Hanging Round Here.
HIGHLIGHT: najlepsza wersja Piece By Piece jaką słyszałem.

Po koniec lipca zaś oczekiwana wyprawa do Norwegii i kolejny koncert Katie w Bodø. Wprawdzie z powodu złej pogody impreza została przeniesiona z góry do hali, ale i tak wieczór ten należał do tych niezapomnianych. Byliśmy przy samej scenie i dopiero z tej odległości udało się dostrzec, jaka Katie jest mała :) Przed koncertem przekazaliśmy zaś dla Katie nagrane przez nas wersje jej piosenek. I widzieliśmy jej garderobę! :)
HIGHLIGHT: Toy Collection - "symbol" wyprawy do Norwegii.

Po powrocie do Polski udaliśmy się na kolejne spotkanie z Alem, tym razem do Łodzi. Tym razem zabrakło Peo, ale za to w setliście po raz kolejny niesłyszane przez nas utwory: Green and Golden oraz Oblivion w nowej wersji. Po koncercie wręczamy w ręce Gumbiego i Ala polski przysmak - Żubrówkę.
HIGHLIGHT: Green and Golden zadedykowane zmarłemu Les Paulowi.

1 września to początek radośnie hedonistycznej końcówki roku. Jedziemy 800 km, by po raz pierwszy zobaczyć Paramore. I to w nie byle jakich okolicznościach, bo na koncercie z cyklu myspace Secret Shows. Mały, ciasny klub na 200 osób; koncert będący eksplozją energii i kontakt muzyków z publicznością, którego nie widziałem nigdzie indziej sprawił, że ten koncert zmienił nasze postrzeganie... wszystkiego.
HIGHLIGHT: druga zwrotka Let the Flames Begin. Tylko ja i Hayley.

Początek października przynosi ze sobą kolejną radosną wyprawę do Niemiec. Najpierw Oi Va Voi we Frankfurcie. Po raz pierwszy! I na pewno nie ostatni. Koncert w małym klubie znów zapewnia doskonały odbiór i świetny kontakt z muzykami. Także po koncercie, kiedy to nikt z członków kapeli nie dowierzał, że chciało nam się przylecieć z Polski na ich koncert. A chciało! Co innego miało nam się chcieć? Przewinąć pieluchę zarzyganemu dzieciakowi?
HIGHLIGHT: Crimea i tryskająca seksem Anna Phoebe.

Dwa dni później byliśmy już w Berlinie i po raz kolejny tracimy dziewictwo, tym razem z Green Day'em. To zabrzmi trochę powtarzalnie, ale znów kapitalna zabawa w pierwszym rzędzie, dobry kontakt z muzykami (pomimo tego, że był to duży, halowy gig) no i niesamowity fart - weszlismy z fan klubem na soundcheck.
HIGHLIGHT: kontakt z Billiem podczas American Eulogy.

Okazją do "ochłonięcia" od tych spektakularnych przygód był lokalny koncert zaprzyjaźnionego Klintetu w Rurze. Zresztą, nagraliśmy DVD z tego koncertu. Nie ostatnie w tym roku...

Pod koniec października kolejna podróż "biznesowa", czyli znów Al, tym razem w Głogowie. Na afterze zapada wstępna decyzja o realizacji DVD. Sam koncert bardzo udany - miejsca tym razem dalej od sceny pozwalają docenić dobrze przygotowaną grę świateł i całkiem niezłe nagłośnienie.
HIGHLIGHT: kotlet od Gumbiego na afterze.

Listopad znów należy do Ala. Najpierw udajemy się do Drezna, gdzie dopinamy ostatnie guziki wielkiego wrocławskiego przedsięwzięcia. Do tego świetny koncert, tym razem obserwowany z boku sceny i pierwsze przymiarki z ujęciami. Wszyscy, pomimo zmęczenia, są w dobrym humorze.
HIGHLIGHT: fragmenty nowego utworu na soundchecku.

21 listopada zaś nastąpiło zwieńczenie 5-letniej już znajomości z Alem i Gumbim. Realizujemy proshot z koncertu Ala w WFF-ie na 8 kamer i 24 ścieżki dźwiękowe. W dodatku robimy to DOBRZE! Sukces i spełnione marzenie, które jeszcze rok temu było w daaaalekich planach.
HIGHLIGHT: wszystko.

Grudzień rozpoczął się od drugiego koncertu -123 min. w Łykendzie... I niestety prawdopodobnie ostatniego. Kilka tygodni później napłynęła informacja, że zespół się rozpadł. Czy to jakas taka brzydka tradycja, że w końcówce roku musi wydarzyć się coś negatywnego? Tym bardziej cieszy mnie, że byłem na tym koncercie.
HIGHLIGHT: cyrkowe popisy Milosa.

Reszta grudnia to już czysty hedonizm. Najpierw podwójna porcja Paramore w Niemczech. Na początek Berlin - udane M&G z zespołem i koncert w pierwszym rzędzie, który był grany jakby tylko dla nas. Wszyscy non stop świrowali do nas pawiana, zwłaszcza Hayley i Jeremy. Zac wypatrzył airdrummingującego Arkapę i specjalnie jemu wręczył po koncercie pałeczkę.
HIGHLIGHT: początek Ignorance - znów tylko ja i Hayley.

Dwa dni później już jesteśmy w Kolonii, gdzie najpierw odmrażamy sobie tyłki przez 6 godzin na mrozie, by potem znów bawić się pod samą sceną. Hayley w czapce Mikołaja, Miracle Outro, Mizbiz zagrane z fanem na gitarze i Josh robiący salta. Po koncercie zgarniam setlistę, robimy zakupy w buce z merczem i spotykamy się z NNEC.
HIGHLIGHT: znów początek Ignorance - znów tylko ja i Hayley.

W połowie grudnia ostatni lokalny gig, tym razem Hey promuje swoją nową płytę. Koncert niezmiernie udany - wizualizacje i świetlny show przywodzą na myśl oprawę spektakli Pink Floyd. Do tego muzyczna uczta na najwyższym poziomie, bo MURP to najlepsza płyta Hey od 15 lat.
HIGHLIGHT: solo na klawiszach, kończące tytułowy utwór.

18 grudnia bawimy się na Paramore w Londynie, a cała historia wyjazdu jest jednocześnie znakomitym podsumowaniem tego, co się działo przez kilka ostatnich miesięcy. Że możemy robić wszystko, na co mamy ochotę i prawo przyciągania będzie z nami, zapewniając jednocześnie niezapomniane przygody. Na tydzień przed koncertem rzucili dla fanklubowiczów garść biletów na halowe koncerty wyprzedane już od września. Prawie 3000 km i ponad 50h spędzonych w podróży. Warto było? Co to za pytanie...
HIGHLIGHT: świetna zabawa i kontakt z dziewczynami podczas gigu NNEC.

I tak oto dobrnęliśmy do końca tej wyliczanki. Jest ona bardzo pobieżna i pomija wiele pikantnych szczegółów, ale uznałem, że nie ma sensu ich wszystkich tu przytaczać. W tym celu odsyłam do obszernych relacji z poszczególnych gigów.

Rok 2009 był rokiem nowej filozofii życiowej, przejawiającej się głównie w tym, co się działo w świecie muzycznym. Banalne porzekadła, że jak się czegoś naprawdę chce, to się to osiągnie, spełniły się. Dwa najważniejsze osiągnięte cele, to profesjonalna realizacja koncertu Ala Di Meoli oraz spotkanie z Hayley. Nowa życiowa filozofia to także nowa filozofia wyjazdów na koncerty, zakładająca łączenie nawet bardzo egzotycznych wypraw (Norwegia) z zaliczaniem koncertów najlepszych wykonawców. A przede wszystkim korzystanie z dobrodziejstw takich firm, jak Ryanair czy Wizzair, które sprawiają, że im dalej, tym tak naprawdę bliżej. Kiedyś jeździłem po całej Polsce za Hey'em w poszukiwaniu muzycznych przygód, teraz nadeszła era latania samolotami po całej Europie. Krótko, ale intensywnie i często, a przede wszystkim - nienudno! I elitarnie mimo wszystko, bo większość Polaków woli przez 2 tyg. co rok smażyć grube dupska na brudnej polskiej plaży. A tak przynajmniej będzie o czym wnukom opowiadać... Oczywiście wnukom kolegi.

 

blog comments powered by Disqus

 

www.000webhost.com