PILICHOWSKI BAND
01.05.2011
Łykend
Wrocław
____________________

GALERIA

____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
15.05.2011

Zacny towarzysz Pilich całkiem niedawno gościł w naszym wrocławskim Łykendzie, cóż więc po raptem 5 tygodniach robił on tu znów? Otóż, wraz z okrojonym TT Bandem (bo zaledwie z Żabą i Tomkiem na klawiszu) przybył na jam session, by uświetnić trwający w najlepsze Thanks Jimi Festival.

Przed koncertem udałem się na backstage, by upewnić się, cóż też TT będzie tym razem wyczyniał na scenie. Okazało się, iż rzeczywiście wieczór mijać ma pod znakiem "radosnej twórczości", więc zapowiedziałem, że chętnie węzmę w owej twórczości udział.

Rzecz podzielona była na kilka części. W pierwszej, na dobry początek, Wojtunia wraz z resztą składu zagrali kilka znanych tematów w dosyć swobodnych wersjach, jakby zachęcając do wspólnego jamowania. Z początku nie było zbyt wielu odważnych osób, jednak już po krótkiej przerwie na scenie znalazł się ciekawy, młody wokalista, a także całkiem niezły gitarzysta.

Ja natomiast próbowałem nastawić się psychicznie na wzięcie udziału w jamie. Pomyślałem, że mógłbym zagrać na perce Nowe Buty, bo to mój ulubiony kawałek, wdzięczny na garkach, a do tego niewiele da się w nim skopać. Długo nosiłem się z zamiarem zgłoszenia, ale trema mnie zżerała, tą zaś próbowałem ugasić złocistym napojem. Efekt był taki, że trema nie malała, natomiast stan upojenia - wzrastał.

W końcu podszedłem do Wojtuni i zgłosiłem chęć przymierzenia Nowych Butów, więc TT powiedział że "mam rezerwację". No to się dopiero stremowałem. Zwłaszcza, że niedługo zjawić miał się Leszek Cichoński, a dzień wcześniej grali wspólnie właśnie ten kawałek na rynku. Pomyślałem więc, że to jedyna w swoim rodzaju szansa na zagranie z tak znamienitymi muzykami na scenie.

Rzeczywiście, Cichon przybył na trzecią część koncertu i to była zdecydowanie najbardziej interesująca część. Na repertuar składały się oczywiście utwory Hendrixa, a także standardy Pilicha. Wykonania były porywające i energetyczne, solówki obu panów powodowały opad szczęk, a atmosfera była bardzo przyjemna. Zdecydowanie lepiej podziwiało się ten duet w tak kameralnej sytuacji, sącząc piwko przy stoliku tuż pod sceną, niż stojąc w pełnym słońcu gdzieś tam na tyłach rynku.

W pewnym momencie panowie zagrali Nowe Buty, więc pomyślałem że TT zapomniał i że mam "z głowy". Jednak po zagraniu kawałka TT przeprosił mnie i powiedział, że później zagram. No to zacząłem się dalej tremować, sącząc kolejne piwko, które wyjątkowo dziwnie mocno tego wieczoru na mnie oddziaływały.

W końcu trzecia część koncertu się skończyła i Cichon zawinął się do domu. Przed kolejnym wyjściem na scenę TT zawołał mnie na scenę. Ledwie usiadłem za perką, gdy po chwili zobaczyłem Wojtunię zmierzającą leniwym krokiem ku barowi. Ja zaś zostałem na scenie z młodszym basmanem i z Świerkmenem. I poszły Nowe Buty na moje życzenie. No cóż, niby szkoda, że bez Wojtuni, ale i tak fajnie się grało. O dziwo chyba grałem nawet w miarę równo. Chociaż cholera wie. Byłem w jakimś transie. Wprowadziłem element duński do repertuaru :D Bawiłem się świetnie, a po wykonie Wojtunia mnie nawet pochwaliła. Miły z niego gość, nawet jeśli nieszczery :D

Do domu wracałem trochę zyg-zakiem i było już po 0.00, więc godnie uczciłem moje kolejne urodziny. Jakoś te imprezy urodzinowe w Łykendzie są zawsze najlepsze. Ciekawe, co będzie za rok?

 

 

 

 

 

 

 

blog comments powered by Disqus

www.000webhost.com