KOT
|
Kot Na pewno pod względem ilości zaliczonych koncertów nie był to najbardziej obfity rok. No cóż, z tym kryzysem to coś jest na rzeczy i niestety odbiło się to także na koncertowych wojażach. Nie oznacza to jednak, że te koncerty, na których byłem w 2011 roku, były nieudane. Co to, to nie! Zaczęło się od razu spektakularnie - w lutym wybraliśmy się do Norwegii i okazało się że akurat wtedy gra tam również Nina Kinert. Tym razem nie było odwrotnie! Jest coś wyjątkowego w wybraniu się do dalekiego kraju na mały klubowy koncert. Atmosfera zarówno całego wyjazdu, jak i pierwszego zaliczonego koncertu Ninkiny, była niezapomniana.
Pod koniec lutego słuchaliśmy przedpremierowo nowej płyty Avril, Goodbye Lullaby, w siedzibie Sony Music Polska w Warszawie. Wprawdzie płyta wyciekła do sieci kilka dni wcześniej, ale miło było znaleźć się w garstce szczęściarzy i wziąć udział w oficjalnym evencie. Rok 2010 koncertowy zakończył rewelacyjny koncert Hey w ramach trasy promującej reedycję starych płyt. Gdy więc trasa dostała drugą porcję gigów na wiosnę 2011, nie można było pominąć okazji, by wybrać się do często odwiedzanego Opola. Koncert nie był już taką niespodzianką, bo dobrze wiedziałem, czego się spodziewać, z drugiej strony pozwoliło mi to w pełni oddać się zabawie :)
Końcówka marca przyniosła udany koncert Pilichowski Band we wrocławskim Łykendzie (a gdzieżby indziej?). My co prawda tym razem pojawiliśmy się na nim w nieco innym charakterze, niż publiczność, ale i tak nie sposób nie docenić długiej setlisty, nowych aranżacji starych i nowych kawałków, oraz oczywiście porywającej Leny, wówczas jeszcze mało komu znanej!
Majówka była jak zwykle wybitnie koncertowa, a zaczęła się jeszcze ostatniego dnia kwietnia biciem gitarowego rekordu Guinessa w rynku, a potem krótkim, acz jak zwykle świetnym koncertem Ala na Wyspie Słodowej, na którym ponownie pojawiliśmy się w bardziej profesjonalnej sytuacji. Al zagrał tym razem w większości elektryczne kawałki - brakowało mi tak energetycznego koncertu! Szkoda, że nie zdecydował się grać, jako ostatni, przez co nie mógł zagrać pełnego setu.
Dzień później znów gościmy w Łykendzie, tym razem na luźnym jam session z Pilichem, Cichonem i kilkoma gośćmi. Jednym z nich byłem... ja - postanowiłem spróbować swoich sił za perkusją w Nowych Butach. Niestety, Pilich uciekł do baru, prawdopodobnie widząc, że jestem kompletnie pijany (ze strachu). Mimo wszystko chyba mój debiut na scenie w Łykendzie wypadł nienajgorzej!
2 maja to moje urodziny i kolejny muzyczny wieczór majówkowy - tym razem Ewa Farna w Oławie! Po raz pierwszy na jej pełnoprawnym gigu, a nie na krótkim występie będącym częścią większej imprezy. Był to pierwszy koncert w ramach trasy promującej ostatnią płytę, więc wszystko było świeże i zaskakujące. Największą niespodzianką było wykonanie przez Ewę piosenek Katy Perry!
Majówkę zwieńczył koncert Hey na Wyspie Słodowej i... padający śnieg. Na szczęście, tym razem obyło się bez telenowelowych dramatów. Koncert był miły, zawsze Hey wypada zupełnie inaczej na plenerowych gigach, a inaczej pod dachem. Miło, że zostawili kilka starych piosenek z Reedycji w setliście.
Maj był niezwykle intensywny, jeśli chodzi o koncerty. Ostatni tydzień tego miesiąca to przełożone z jesieni ubiegłego roku koncerty Katie Melua promujące jej ostatni album, The House. Płyta ta zajęła pierwsze miejsce w moim rankingu najlepszych albumów 2010 roku, więc nie muszę mówić, że koncerty te były wielkim wydarzeniem. Pierwszy z nich odbył się w Poznaniu i absolutnie powalił mnie na kolana. Produkcja, oprawa, brzmienie, forma Katie - wszystko na najwyższym poziomie.
Wrocławski koncert przyjemnie zaskoczył drobnym zmianom w setliście. Spider's Web, Lilac Wine i Walk Lightly on the World to piosenki, których nie było na poznańskim koncercie. Zaś do mojego zbioru koncertowych trofeów trafiła setlista Luke'a. Niestety, wrocławski gig brzmiał gorzej - miały miejsce wyraźne problemy z nagłośnieniem.
Czerwiec przyniósł kolejny koncert Ewuni na "Dniach Wsi". Wyjątkowym dodatkiem było spotkanie Ewy z fanami, które odbyło się przed gigiem. Miło było zobaczyć spontaniczny mini recital, podczas którego Ewie akompaniował na fortepianie Honza, zaś sama Ewa zaśpiewała m.in. fragmenty piosenek AC/DC i Whitney Houston!
Początek lipca przyniósł fantastyczny wyjazd na czeski festiwal Rock for People. Gwoździem programu było wyjątkowe spotkanie z Paramore przed koncertem, podczas którego mieliśmy okazję nie tylko na spokojnie zrobić sobie fotki z każdym z osobna, ale też przeprowadzić wywiad video, który stał się potem hitem na youtube! Sam koncert Paramore przyniósł zaś świetną zabawę w pierwszym rzędzie, przywodzącą wspomnienia z najlepszych gigów tego zespołu z 2009 roku. Dodatkowo, miłą niespodzianką było Sum 41, cytujące Metallikę.
Lipiec to także kolejna wizyta w Skandynawii, tym razem Szwecja i Dania, a także drugi już koncert Niny Kinert, tym razem w szwedzkim Malmö. Gig zupełnie inny, bo na otwartym powietrzu i w dzień. Nina i zespół jednak ponownie zabrzmieli absolutnie rewelacyjnie. Do historii przeszły także: wspomnienie o nas przez prowadzącego tuż przed zapowiedzeniem Niny, oraz przyjacielskie spotkanie za kulisami po gigu.
Wrzesień to wyprawa do Sosnowca na osiemnastkowy koncert Ewuni. Długa setlista z wieloma odkurzonymi starociami, zawodowa oprawa i pamiątka w postaci DVD z zapisem koncertu na półce - czego chcieć więcej? Kolejnych tak udanych koncertów naszej Ewuni!
Także we wrześniu wybraliśmy się do Kolonii na koncert poczciwej Av. Długo musieliśmy na nią czekać, bo aż od 2008 roku... Nie było aż tak infantylnie jak wówczas, ale miło było zobaczyć koncert, w którym znów najważniejsza jest muzyka. No i, jak się później okazało, koncert w Kolonii miał także najdłuższą i najciekawszą setlistę spośród wszystkich europejskich występów, wzbogaconą m.in. o rzadko grane Stop Standing There.
W październiku wybrałem się na wrocławskie Teki, by zobaczyć w akcji osławioną Luxtorpedę. Z koncertu tego najbardziej w pamięci utkwiły mi barierki wyniesione przez... publiczność. Listopad przyniósł coś, na co czekałem od wielu lat - pierwszy mój koncert Siverta Høyema. Zakończenie koncertowego roku 2011 równie spektakularne, co jego początek. By zobaczyć norweskiego artystę, wybraliśmy się do Drezna. Materiał solowy Siverta jest znakomity, ale to podczas piosenek Madrugady na moich plecach przebiegały te przyjemne ciary. Look Away Lucifer, Majesty i The Kids Are On High Street stworzyły niezwykłą atmosferę. Fantastyczny wieczór, doskonała zabawa. A po gigu sympatyczne spotkanie z Sivertem.
Swoistym epilogiem roku 2011 był koncert Krzysztofa Ścierańskiego, na który wybrałem się do wrocławskiego Łykendu. Sympatyczny facet, sympatyczna muzyka - mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi będzie wybrać się na jego koncert. Jak więc widać, rok ten upłynął pod znakiem przygód skandynawskich (Nina, Sivert), lokalnych (Ewa Farna, Hey), profesjonalnych (Al, Pilich) oraz - jak zwykle - infantylnych (Paramore, Avril). Idąc wzorem klasycznych podsumowań w prasie, chciałbym zwrócić uwagę na największe sukcesy i rozczarowania, związane z koncertami w 2011 roku. Ponieważ jednak w zasadzie cały powyższy tekst to lista sukcesów, wspomnę jeszcze tylko o rozczarowaniach: ROZCZAROWANIA
No ale, nie ma sensu koncentrować się na niepowodzeniach! Bo tych pozytywnych zdarzeń było znacznie więcej. Był to rok ponownie inny, ponownie bardzo udany. Co przyniesie rok 2012? Spodziewam się, że jeszcze więcej Skandynawii... Poczytaj także podsumowania z poprzednich lat:
blog comments powered by Disqus
|