METALLICA
23.05.2012
Vallehovin
Oslo
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
03.08.2012

Druga część tegorocznej przygody z Metalliką odbyła się w Oslo. Poprzedni koncert w Pradze był zarazem pierwszym w trasie, więc był sporą niespodzianką. Koncert w Norwegii był zaś pierwszym w drugiej turze. W międzyczasie Misiowie zdążyli zrestrukturyzować nieco setlistę, umieszczając w niej niedawno opublikowaną piosenkę z Beyond Magnetic - Hell & Back. Zapowiadało się więc ciekawie!

Po bardzo udanym chilloucie w Sandefjordzie dzień wcześniej, w dniu koncertu zjechaliśmy z Fixxxerem do Oslo busem w godzinach porannych. Następnie w planie był meldunek w noclegowni oraz odświeżenie się, bo lato tego dnia było wyjątkowo nieubłagane. Zregenerowani krótkim zimnym prysznicem udaliśmy się metrem pod Vallehovin. Jest to dosyć specyficzne venue, bo jest to obiekt sportowy, ale jednak nie jest to stadion, chociaż ma niewielkie trybuny. Jego capacity to 30.000, więc jest to obiekt, który przypominał venues z koncertów w Pradze w 2004 roku lub Wiedniu w 2007 roku.

Na miejscu zjawiliśmy się ok. 14.00 i już czekał tam na nas Ronnie, który dotarł z naszej wspaniałej ojczyzny tego samego dnia rano. Pod głównym wejściem już ustawiło się kilkaset fanów, ale tragedii nie było. Ludziska stały dosyć "luźno", więc nie było potrzeby się jakoś specjalnie pchać. Postanowiliśmy zrobić rundkę dookoła obiektu i zorientować się, czy są jeszcze jakieś wejścia. Było jedno małe boczne wejście, ale ludzie zgromadzeni pod nim znacznie bardziej przypominali klasyczną "kolejkę". Uznaliśmy więc, że większe szanse lawirowania między koleżkami Skandynawami da nam wejście główne.

Spacerek zrobiliśmy sobie dosyć leniwy, dyskutując o sprawach życiowych. Gdy wróciliśmy pod główne wejście, okazało się, że... Zostało w międzyczasie otwarte. Nikt jednak specjalnie się nie spieszył, gdyż właściwa brama była kilkadziesiąt metrów dalej. Tam znów towarzystwo się trochę rozpieszchło i nikt specjalnie do owej bramy się nie kleił. Ludzie sobie w międzyczasie chodzili po wodę i piwo. W końcu przy bramie zjawili się ochroniarze i dotąd dość leniwe towarzystwo nieco się "sprężyło". Nie do końca wiadomo było, którędy się będzie wchodzić. Wielka, dwuczęściowa brama miała bowiem także małe wejście boczne. W pewnym momencie wszyscy kierowali się do tego bocznego wejścia, chociaż nie zostało ono otwarte. Później okazało się, że był to jednak "fałszywy alarm". Zanim otworzono główną bramę, przez szpary w niej widziałem, że zrobili nas Norwedzy w druta, bo boczne wejście zostało otworzone znacznie wcześniej. Widziałem więc, jak sektor pod sceną zapełnia się ludźmi, a sam zmuszony byłem stać za wciąż zamkniętą bramą. Nieco się podirytowałem.

W końcu bramę otworzono, więc nie pozostało nic innego, jak szaleńczy sprint pod scenę. Przypomniało mi się Ferropolis - tam też trzeba było spory kawałek przebiec w pełnym słoncu. Nie jest to łatwy wyczyn dla kogoś o przeciętnej kondycji fizycznej :) Ronnie dawał radę, w końcu jeździ rowerem po Mount Everestach :) Fixxxer zaś gdzieś się w mięczyczasie zgubił i już do końca koncertu nie widziałem nigdzie jego bujnej czupryny.

Dobiegliśmy z Ronniem pod scenę i w sumie mieliśmy drugi rząd w połowie lewego skrzydła wybiegu. Celowo wybrałem inny spot, by obserwować koncert z możliwie odmiennej perspektywy, niż w Pradze, gdzie byłem prawie na samym "czubku". Nie chciałem być jednak zbyt blisko głównej sceny, by mieć dobry widok także na większość wybiegu. Miejsce wydawało się rozsądne przede wszystkim dlatego, że dobrze z niego widziałem perkę :)

Niestety, słońce było jeszcze dosyć wysoko nad horyzontem i świeciło dokładnie w tył mojej niczym nie zasłoniętej łysiny. W połączeniu z szaleńczym biegiem pod scenę, który o mało nie zakończył się zawałem serca, a także już mocno postępującym odwodnieniem organizmu, zmuszony byłem zrobić kilka kroków wstecz, aby móc sobie usiąść i zażyć nieco odpoczynku, jak przystało na osobę starszą i niedołężną :D Po kilku minutach czułem się już normalnie, ale uznałem, że nie będę się pchał z powrotem pod barierkę. Perspektywa była nawet lepsza (a scena jest przecież gargantuiczna - po jej dokładny opis odsyłam do niedawnej relacji z Pragi), a przybić piątkę Kirkowi będę mógł innym razem.

Przed Metalliką zagrali Gojira i Mastodon. Ten pierwszy zespół widziałem już w Pradze i podobnie jak tam, tak i w Oslo nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Za to Mastodon był nawet w porządku. Ich kawałki okazywały znamiona pomyślunku, aranżacji i nawet melodii. Zresztą zespół ten przykuł już kiedyś moją uwagę całkiem udanym coverem Oriona nagranym bodajże dla Kerranga. Ciekawie się tego słuchało.

No ale to i tak taka przystawka, takie pieczywko czosnkowe, przed właściwym, pysznym, soczystym daniem. Wciąż było bardzo jasno, gdy rozbrzmiało It's A Long Way to the Top. Tradycyjnie wybrana część ludków dookoła zorientowała się, co się dzieje i to jest zawsze ten moment, który wywołuje 20% ciar. Pozostałe 80% pojawia się na cudnym Ecstasy of Gold. Opisywałem ten moment już 14 razy... I za 15 nie był ani troszkę mniej doniosły. Nie tylko ciary, ale też gula w gardle i takie bardzo górnolotne ale również nie mniej prawdziwe uczucie "this is where I belong" :)

Zaraz po Ecstasy pojawia się za perką Lars i po krótkim geście przywitania rozpoczyna od werbla Hit the Lights. James, Kirk i Rob uśmiechnięci, ze świeżym zapasem energii po kilkudniowej przerwie. Litez słyszę na żywo dopiero po raz trzeci, w tym drugi jako otwieracz. Kawałek sprawdza się w tej roli świetnie. Ze sceny emanuje niesamowita energia, czego niestety nie można powiedzieć o publice. Oczywiście wrzask przy wejściu jest ogromny, ale potem... Wszystko zależy od kawałka. Generalnie spodziewałem się, że na Metallice w Norwegii sektor najbliżej sceny wypełniony będzie wikingami znającymi każde słowo każdej piosenki, ale myliłem się. Sam otoczony w większości byłem zdecydowanie niedzielnymi fanami, którzy ot, przyszli sobie posłuchać muzyczki popijając piwko. Rzadko kiedy kawałek niebędący singlem porusza ich mocniej, więc bywa dla nich zaskoczeniem, że ktoś może śpiewać każdy wers takiej piosenki jak Hit the Lights. Oczywiście specjalnie się tym nie przejmuję, jednak fakt ten jest dla mnie pewnym zaskoczeniem.

Dalej oczywiście bez zmian - czyli Master. Rzadko zdarza się słyszeć ten kawałek w pełnym dziennym świetle. Fajne doświadczenie no i oczywiście dobrze mieć Mastera z głowy na początku :) Wtedy ma się jeszcze na niego siłę i można pośpiewać. Środkowa część to oczywiście muzyczne mistrzostwo, a build up do solówki zawsze dobrze usłyszeć na żywo. Niestety, daje się usłyszeć, że wokal Jamesa nie jest tego wieczoru w tak niesamowitej formie, w jakiej był w Pradze. No trudno, tak to już jest z Jamesem.

Po Masterze przychodzi czas na jeden z nielicznych na tej trasie slotów rotacyjnych. W Pradze mieliśmy Straw, co to będzie tym razem? James po przywitaniu "Hello Oslo! Metallica is with you! Are you with us?" zdradza tajemnicę: "NO REMORSE!!!" Stosunkowo rzadko grany kawałek, którego jak dotąd doświadczyłem trzykrotnie na żywo: dwukrotnie w 2003 roku (Berlin, Gräfenhainichen) i raz w 2008 (Praga). Miło więc, że trafiła się tu inna piosenka, niż w Pradze. Dalej standardowo - Bellz, które na żywo chyba nigdy się nie znudzą. Nawet część towarzystwa sobie radośnie skacze.

No i przychodzi czas na spot, w którym od 2 koncertów chłopaki grali Hell and Back. Tak też dzieje się i tym razem. Co prawda Lars się trochę pochrzanił w intrze, ale to takie typowe dla niego :) To był chyba highlight całego koncertu dla mnie. "Nowości" z Black Albumu usłyszałem już w Pradze, a tu nie dość, że kawałek nigdy przeze mnie nie słyszany na żywo, to jeszcze kojarzący się z pamiętnymi obchodami 30-lecia zespołu w Fillmore, na których niestety nie mogłem się pojawić. Świetnie usłyszeć cokolwiek z Beyond Magnetic. Początkowo byłem wprawdzie rozczarowany, że wybrano Hell and Back, jako moją najmniej ulubioną piosenkę z BM, ale w Oslo zmieniłem zdanie. Świetnie sprawdza się ta piosenka w settingu pod gołym niebem. W spokojnych partiach bas dobrze gruwi i nagłe zmiany dynamiki świetnie się sprawdzają. Fajnie wypadają momenty, gdzie tuż przed rozpoczęciem zwrotek wejście gra tylko James a Lars podtrzymuje rytm na hi-hacie. Pod koniec zaś jest epicko i spektakularnie, a od podwójnej stopy boli dwunastnica :)

Czas na set czarnoalbumowy. Szczegółowo opisywałem każdą piosenkę w relacji z Pragi, więc nie będę się powtarzał. Skupię się więc tylko na tym, co było charakterystyczne dla gigu w Oslo. A więc zacząć należy od tego, że gdzieś tak połowa tego setu odbyła się wciąż w dominującym świetle dziennym. Pewnym zaskoczeniem były też dla mnie dosyć duże modyfikacje świetnego filmowego intra. Na samym początku pokazano nam okładki wszystkich singli z albumu. Chyba po to, aby casualowym fanom uzmysłowić, że już niedługo usłyszą swoje ulubione hity. W dalszej części intra było jeszcze kilka zmian, głównie plansz z napisami, które podkreślić mają, jakim to wielkim sukcesem był Black Album. Szczerze mówiąc, bardziej podobało mi się poprzednie intro, było lepiej pomyślane pod kątem filmowym i lepiej budowało napięcie.

No ale, to tylko intro. Najciekawszym punktem setu są dwie pierwsze piosenki. Przypomnę - zarówno Struggle, jak i Misery, nie były przed tą trasą nigdy wcześniej grane na żywo. Nie dość, że okazały się świetnymi koncertowymi utworami, to jeszcze słychać fantastyczny powiew świeżości w sposobie wykonywania tych utworów przez zespół. Zwłaszcza w głosie Jamesa. W Struggle Within brzmi mocno jak chyba w żadnej innej piosence w całym gigu. My Friend of Misery to natomiast melodyjna i emocjonalna jazda bez trzymanki - utwór, który dzięki tej trasie wszedł do kanonu moich ulubionych w katalogu Metalliki. W Oslo James zaskoczył mnie po raz kolejny, gdyż po raz pierwszy poinstruował publikę, by śpiewała środkową partię w harmonii. Najpierw wskazuje ludziom po swojej lewej stronie, aby śpiewała niższą partię, a po chwili tym po prawej, by śpiewali wyższą. Po chwili dołącza sam, odgrywając melodię na gitarze (składającą się głównie z tej "niższej" partii). Efekt jest spektakularny. Chyba nawet sam James nie był pewien, że się uda i zdaje się być tak samo zaskoczony, jak ja. Świetny moment, słyszeć to na żywo i uczestniczyć w tym. "Zabawa" ta weszła do kanonu tej trasy i James powtarzał później ten "trik" na każdym koncercie, najczęściej z równie świetnym skutkiem.

Kolejnym kawałkiem jest The God That Failed, który dzięki tej trasie mogę usłyszeć na żywo już drugi raz. Jeden z moich ulubionych utworów, a grywany ekstremalnie rzadko - więc chwila to wzniosła. Dalej Of Wolf and Man, który słyszę już po raz czwarty (poza tą trasą, także dwa razy w settingu halowym podczas imprez z okazji premiery Death Magnetic). Nothing, którego słyszałem już 347 razy. Through the Never wyznacza połowę Czarnego setu i - uwaga! - nadal dominuje dzienne światło. Dopiero na Roam robi się już zdecydowanie ciemniej i oświetlenie sceniczne zaczyna zdecydowanie dominować. Ciekawy efekt. Ponad połowa całego koncertu w świetle dziennym.

Don't Tread on Me - kolejna czekoladka o wiele smaczniejsza niż reszta bombonierki. Z wiadomych względów słyszany dopiero drugi raz przeze mnie, krótki, ale świetny utworek - genialnie zaaranżowany, trochę połamany, upbeat "na trzy", wpadające w ucho melodie i refren, którego nie można nie śpiewać. Oczywiście towarzystwo dookoła, po zbiorowym orgazmie na NEM, teraz już zupełnie nie wie co się dzieje. Może chociaż po powrocie do domu sobie odświeżyli Czarny Album.

Na Roam niestety zaczynam już czuć, że siły zaczynają mnie drastycznie opuszczać. Nawet machać głową już za bardzo nie mogę, bo czuję, że jeśli to zrobię, może odpaść. Unforgiven zawsze miło usłyszeć na żywo i można przy okazji trochę odpocząć. Tutaj bardzo skutecznie udało się Larsowi mnie rozweselić, a to za sprawą jego długiego "ćwierćnutowego" przejścia na werblu w środku drugiej zwrotki, które zabrzmiało zupełnie jak moje "słynne" w pewnych kręgach przejście w tej samej piosence na gigu Mikoty na urodzinach Leny.

Holier to piosenka, która pozostawia mnie w dość neutralnym nastawieniu. Z jednej strony, bardzo rzadko grywana, no i słyszana przeze mnie na żywo też dopiero drugi raz. Z drugiej strony... Ani nie brzmi porywająco na tym nagłośnieniu, ani w sumie nic... Za to Drum Doodle Lars troszeczkę rozbudował w porównaniu do tego z Pragi i w sumie całkiem fajnie wyszło.

Dalej Sad - czyli moment ożywienia gawiedzi i zarazem uśpienia dla mnie. Potem zaś Sandman. I tutaj kolejne nowum, które niedawno wprowadził James. Czyli wydłużona środkowa partia i wesołe "repeat after me" Jamesa. Miałem mieszane uczucia słysząc to na livemetkach z poprzednich gigów, mam i mieszane uczucia słysząc to na żywo w Oslo. Z jednej strony, fajnie, że nastąpiły jakieś zmiany w piosence, która zdążyła się przez ostatnie 20 lat porządnie znudzić każdemu fanowi. Z drugiej strony, takie wieśniackie wesołe śpiewanko niespecjalnie Jamesowi wychodzi i niespecjalnie pasuje do koncertu Metalliki. Znacznie lepiej tego typu element pasuje do koncertów chociażby Green Day'a i także Billie Joe lepiej sobie z tym radzi. Mam nadzieję, że Metallica zrezygnuje z tego "bajeru" na kolejnej otwartej trasie.

Główny set za nami, jest już ciemno, zostały 3 piosenki, w tym jedna niewiadoma. Jeszcze w Pradze slot na szybki utwór był tam, gdzie teraz jest Hell & Back. Poza Blackened, może się w nim pojawić Battery lub Fight Fire. Niestety, padło po raz kolejny na Blackened. Świetny utwór, świetnie do niego pasuje pyro, ale jednak wolałbym, aby trafiło na którykolwiek z pozostałych dwóch. Siły już zupełnie mnie opuściły, więc w zasadzie jedynie podziwiam ten spektakularny muzyczno-wizualny spektakl. Potem mamy zaś standardowe One, z jak zwykle fajnym intrem i nieco zmodyfikowaną grą laserów. Mimo to jakoś lepiej wyglądało to w Pradze, chyba dzięki temu, gdzie stałem.

No i na koniec oczywiście... Tak, nikt nie zgadł, Seek. Nie ma co za wiele pisać - piłki plażowe, house lights itd. Norma. Chociaż był jeden zabawny moment. Lars zaprasza fana z publiki do nabicia. Ten robi to trochę nieudolnie, więc po nabiciu zapada niezręczna cisza, przerwana przez Jamesa pytaniem: "What the hell was that?!" Zabawnie było :) Ciekawiej natomiast zrobiło się na koniec. 14 razy byłem już na koncertach Metalliki. Zawsze ktoś z mojej ekipy wychodził z jakimś gadżetem - najczęściej kostką. Mi to się jeszcze nigdy nie udało na Metallice i już doszedłem do wniosku, że to jakieś fatum i że już nigdy nie wyniosę nic z ich gigu. I wreszcie, na "jubileuszowym" 15 gigu, to złe fatum zostało przełamane. Gdy kostki rzucił Rob w moją stronę, wiele z nich wylądowało na ziemi, a jedna... dokładnie między moimi nogami! Bez zbędnej walki, zwyczajnie ją więc podniosłem i tak oto w mojej kolekcji wylądowało pierwsze trofeum z gigu Met :) Kostka jubileuszowa, z wzorem "XXX"! Potem, gdy kostki rzucał Kirk, było już po staremu - jedna z nich odbiła się komuś od rąk i trafiła mnie prosto w zęby, ale potem poleciała gdzieś w bok i złapał ją ktoś inny. Gdybym wiedział, otworzyłbym szeroko paszczę. Chociaż mógłbym tego nie przeżyć...

Gdy Misiowie zniknęli ze sceny po kilkuminutowym pożegnaniu, postanowiłem, że muszę wykorzystać dobrą passę i nie wrócę do domu bez setlisty. Przeszedłem się wzdłuż wybiegu, ale sporo setów było już zerwanych, a do tego nikt z ekipy Mety akurat tamtędy nie przechodził. Norweska ochrona zaczęła za to dosyć szybko wypraszać fanów. W ostatniej chwli dostrzegłem setlistę na czubku wybiegu. Pozostało poprosić norweskiego ochroniarza o pomoc. Ten sobie wygodnie siedział z boku i zdawał się nie mieć szczególnej ochoty na jakiekolwiek ruszanie się. Poprosiłem go, by zerwał ze sceny i podał mi setlistę, jednak standardowo powiedział, że mu nie wolno tego zrobić. Pokazałem mu więc Fixxxera, który stał obok ze swoją setlistą i powiedziałem, że pewnie że mu wolno. Z wielkim grymasem łaski więc ruszył dupsko i zaczął zrywać setlistę. Czarna taśma jednak mocno ją trzymała, ochroniarz więc stracił cierpliwość i gwałtownie pociągnął za kartkę, co spowodowało, że jej połowa została na scenie... Ale nie narzekam. Mam swoje pierwsze pół setlisty z koncertu Met :) Następnym razem będzie cała!

I tak oto zakończyły się obchody 30-lecia zespołu, 20-lecia Czarnego Albumu i mojego 15-go koncertu. W kieszeni kostka i pół setlisty, a na setliście Hit the Lights, No Remorse, Hell & Back, Struggle Within, My Friend of Misery, God That Failed i Don't Tread on Me. Mogło być gorzej :)

Cieszę się, że miałem możliwość dwa razy zobaczenia Metalliki grającej cały Czarny Album. Takie setlisty się już nie powtórzą, a jednak był to tak pożądany powiew świeżości w ich setach. W dodatku obfitujący w rzeczy zarówno nie grane nigdy wcześniej w ich karierze, jak i generalnie grane ekstremalnie rzadko :)

Był to mój pierwszy koncert Metalliki w Oslo, ale na pewno nie ostatni...

 

 

 

 

 

 

blog comments powered by Disqus

 

 

www.000webhost.com