ALL KINGS AND QUEENS SETLISTA
|
RELACJA Kot Na mój drugi koncert All Kings and Queens wybrałem się zaledwie 12 dni po pierwszym. Podobnie jak poprzednio, nie był to występ headlinowy, spodziewałem się więc występu o podobnej długości jak poprzednio. Gabriella z bratem Josephem tym razem wystąpili w sympatycznym venue zwanym Hoxton Bar & Kitchen, w którym jak sama nazwa wskazuje, można nie tylko posłuchać dobrej muzyczki na żywo, ale także wypić drinka i zjeść coś dobrego. Pomimo posiadania także części restauracyjnej, venue to posiada zdecydowanie lepszą salę koncertową, niż opisywany przeze mnie poprzednio Notting Hill Arts Club. Mimo że ten drugi znajduje się w teoretycznie lepszej dzielnicy, a jego nazwa brzmi bardziej zachęcająco, to jednak Hoxton jest dużo lepiej przygotowanym do koncertów miejscem. Przede wszystkim, sala jest większa, zarówno szersza, jak i dłuższa. Poza tym zawiera scenę z prawdziwego zdarzenia, odpowiednio podwyższoną, do tego jest profesjonalne nagłośnienie i oprawa świetlna. Mimo to, gig był znów skrajnie kameralny, zjawiło się zaledwie kilkadziesiąt osób. Dało to pełną swobodę przemieszczania się po całym pomieszczeniu i zrobieniu zdjęć z różnych perspektyw, co nie zdarza się na każdym gigu. Nie było także problemu, by podejść pod samą scenę, z czego oczywiście skrzętnie skorzystałem. Mimo że na scenie znajdowała się perkusja, zespół pojawił się tym razem bez czarnoskórego bębniarza, a więc wykorzystano ścieżkę z podkładem perkusyjnym. Oprócz tego skład bez zmian - Gabcia na wokalu, Joseph na gitarze i komputerze, plus znany jeszcze z poprzedniego składu Gabrielli basista. Muzycy zaprezentowali dokładnie ten sam repertuar, co poprzednio, a i w aranżacjach przez tak krótki czas nic się nie zmieniło. Nie będę więc rozpisywał się po kolei na temat każdego kawałka, gdyż uczyniłem to przy okazji poprzedniej relacji. Z porządku nadmienię jednak, że zespół wykonał sześć kompozycji, w tym pięć autorskich: Animals, Flood, Cherry Red, Push, The Beach oraz jeden cover: Personal Jesus z repertuaru Depeche Mode. Nowa, przebojowa piosenka Voodoo opublikowana została nieco później, najwyraźniej w chwili grania tego cyklu koncertów nie była jeszcze gotowa. A szkoda, bo chętnie usłyszałbym ją na żywo. Mimo skromnej liczebnie publiczności, muzycy dali z siebie wszystko, a Gabcia, podobnie jak poprzednio, była w znakomitym humorze, czuła się na scenie bardzo swobodnie i widać było wielką radość z możliwości wykonywania nowego repertuaru napisanego wspólnie z bratem. To była prawdziwa przyjemność oglądać ją na scenie najzwyczajniej w świecie szczęśliwą, po tych wszystkich nieprzyjemnych przejściach, które stały się jej udziałem przy okazji promocji drugiej płyty. Cały czas powtarzała mi się w głowie jedna myśl: "Jak to dobrze, że ona nie zrezygnowała z muzyki". Czułem jednak spory niedosyt, gdyż sześć niedługich piosenek, wykonywanych jedna po drugiej niemal bez żadnych przerw, złożyły się na zaledwie 30-minutowy występ. Chciałoby się więcej, bo ciężko było oprzeć się wrażeniu, że pod koniec muzycy dopiero zaczęli się rozkręcać, a atmosfera dodatkowo zrobiła się naprawdę gorąca podczas kończącego set skocznego kawałka zatytułowanego The Beach. Z niecierpliwością czekam zatem na kolejne utwory, najlepiej w formie pełnoprawnego krążka i z przyjemnością wybiorę się na kolejny koncert w 2016 roku. A póki co, muszę zadowolić się miłymi wspomnieniami z dwóch londyńskich mini-gigów i wczesnymi wersjami studyjnymi piosenek Animals i Voodoo.
blog comments powered by Disqus
|