KOT
|
Kot Tak jak rok temu, tak i w tym roku przyszedł czas na podsumowanie tego minionego. Tym razem na tapetę bierzemy rok 2007, który, mogę to śmiało z góry powiedzieć, przebił wszystkie dotychczasowe, nawet 2006. Wprawdzie zaliczonych koncertów było mniej, to jednak ich jakość, a przede wszystkim - różnorodność, sprawiły, że był to rok zdecydowanie bardziej udany. Ale dosyć tego smęcenia, przejdźmy do konkretów, i zobaczmy, co, a właściwie kto dokładnie sprawił, że tak było. Sezon 2007 otwarty został w (niezbyt) pięknej stolicy naszego kraju - Warszawie. Wówczas wizyty w tym mieście były dla mnie czymś powszednim, więc zaliczenie tego koncertu nie kosztowało mnie żadnego wyjątkowego poświęcenia. Sam koncert natomiast był wyjątkowy - w założeniach miał to być jedyny koncert nowej formacji Wieteskowo-Kazikowej. Co zabawne, zespół w jeszcze wcześniejszych założeniach miał być tworem tylko studyjnym. Jak to się skończyło? Trasami koncertowymi i aż 3 gigami zaliczonymi w 2007 i kolejnymi zaplanowanymi na 2008. Mimo to, 6 stycznia w Hybrydach, panowała niepowtarzalna atmosfera. Kazik śpiewał na siedząco, aby lepiej widzieć teksty, których nie zdążył się nauczyć. Gig był krótki, bo składał się wyłącznie z Buldogowego repertuaru (no, prawie). Przypomnijmy, że dziś w repertuarze piosenki pieskowe wymieszano z tymi stricte Kazikowymi. Aby załapać się na wejściówkę, należało zgłosić się przez oficjalne forum. Koncert był świetny, choć ja z do dziś niezrozumiałych nawet dla mnie względów, nie potrafiłem się na nim bawić najlepiej. Mimo to było to udane rozpoczęcie nowego sezonu koncertowego.
Kolejny gig dopiero pod koniec lutego - ale za to jaki! TTR2, tym razem w Łykendzie. Wojtek Pilichowski regularnie gości w tym klubie, ale na ogół ze swoim własnym składem, TT-Bandem. Tym razem jednak w trio z Markiem Radulim i Tomkiem Łosowskim. Koncert oczywiście świetny, jak to w Łykendzie. Niesamowita, kameralna atmosfera, a przede wszystkim - mnóstwo RADOŚCI! Z niespodzianek w secie warto wymienić bardziej jazz-rockową wersję Bass Dance, oraz zapowiedź nowej płyty TTR2! Raptem 4 dni później koncert CSW Trio. Szczerze mówiąc, nawet niezbyt dobrze go pamiętam (może dlatego powinienem pisać relacje na stronę po każdym gigu :)). W każdym razie, z tego co zapamiętałem, to był jakiś taki studencki jazzik, całkiem przyjemny. Gig ten odbył się w empikowej piwnicy, która zajmowała się wówczas promocją młodych artystów. Miesiąc później zaliczyłem gig w moim rodzimym Wałku, a ściślej w WOKu. Była to liga rocka, a na sam koniec wystąpiła "gwiazda" wieczoru, zespoł Leaf. Koncert ten również był dość przeciętny, dlatego na stronie nie znalazła się relacja. Najgorsze wrażenie wywarły na mnie warunki nagłośnieniowe. Zespół był nawet dość profi, ale mocno nijaki blues-rock, który grali, niespecjalnie mnie urzekł. W sumie to, co najlepiej zapamiętałem z tego gigu, to mnóstwo hot 16-stek gotowych (na wszystko, hehe) by im postawić piwo. Jako że byłem jednak wówczas na kontrakcie wyłącznościowym, nie mogłem w trakcie tego wypadu zadbać o swój interes.
Jak widać, w pierwszym kwartale było kilka mniej udanych gigów, ale już 28 marca stan ten mocno się odmienił. To za sprawą wyśmienitego koncertu facetów, którzy nigdy nie zawodzą. Mario, Mike, Tony, Gumbi i Al zawitali tym razem do Sali Kongresowej w Warszawie. Koncert był rewelacyjny, chociaż niestety bardzo krótki. Za to warunki nagłośnieniowe, były najlepsze ze wszystkich na Alu jak dotąd. Wrażenia słuchowe były wyśmienite, chociaż siedzieliśmy z boku sali. To jednak nie wszystko - po koncercie odbyło się genialne M&G z zespołem (niestety, nie udało się dotrzeć do samego Ala na tym gigu). To jednak wówczas zakumplowałem się z Gumbim, a nasza znajomość zaowocowała bardzo dorodnie na kolejnych gigach :).
W drugiej połowe kwietnia odbywa się we Wrocławiu słynny festiwal: Jazz nad Odrą. A ściślej, to była już jego 43. edycja. My pojawiliśmy się licznie na otwarciu festiwalu, który miał miejsce w rynku. Kilka niezłych koncertów. Co ciekawe, impreza zbiegła się z wiadomością o Euro, w związku z czym było też rzucanie piłkami i niezły pokaz fajerwerków pod wieczór. W ramach tego festiwalu wystąpił też z gigiem w Imparcie Stanley Clarke, niestety z przyczyn ekonomicznych zmuszony byłem ten gig sobie podarować, czego sam sobie do dziś nie mogę darować (cokolwiek to znaczy).
Gig Ala w Kongresówce był tak genialny, że postanowiliśmy wybrać się na jeszcze jeden gig w ramach tej trasy (gigów w Polsce było jeszcze więcej, bo 4 - niestety odbywający się 21 kwietnia gig w Ostrowie byłem zmuszony odpuścić, bo moje własne muzyczne zobowiązania mi na to nie pozwoliły). Zawitaliśmy więc do Krakowa - szalenie miła wyrypa, Kraków to urocze miasto na spacery (zwłaszcza nocne...), a do tego kolejna porcja znakomitej muzyki w wykonaniu Ala i spółki - czego chcieć więcej? Chyba tylko kolejnego udanego M&G, które oczywiście miało miejsce! Tym razem również z samym bossem. Dla wtajemniczonych, słynny tekst Ala z tego wieczoru: "Which one?" :).
A potem nadszedł maj, czyli majówka. Ponieważ Wrocek fajny jest, urządził miły pre-juwenaliowy gig na Wyspie Słodowej z tej okazji. Mieliśmy więc Hey i Kult na jednej scenie, jednego wieczoru. Były też jakieś inne zespoły, jak Coma, ale kto by tam na nie zwracał uwagę. Hey niestety trochę krótko, jako że nie gwiazda wieczoru. Ale wystarczyło, by pozytywnie zaskoczyć setlistą. Sporo niespodzianek, dawno niegranych kawałków: Sio, Że, Telefony czy Z Rejestru Starszych Snów. No i to jak na razie jedyny gig Hey na którym byłem, na którym zabrakło Teksańskiego. Brawo!
Potem oczywiście Kult. Już bardziej świadomie, niż rok temu, a dzięki temu była też lepsza zabawa. A nie było to łatwe! Ścisk pod sceną był niesamowity, w związku z czym w pewnym momencie trzeba się było ewakuować do tyłu. Ale zabawa była przednia, do tego w znakomitym gronie!
Dwa tygodnie później zaś, już na właściwych Juwenaliach, ponownie Kazik na scenie - ale tym razem z Buldogiem. Już z własnymi kawałkami w repertuarze. Zabawa była więc niezła. Z moim friendem, któremu zawdzięczam "zarażenie" Kazikową zarazą, najpierw zaprawiliśmy się małą niewinną flaszeczką przed koncertem, a potem znakomitą zabawą pod sceną. Headlinerem tego wieczoru była Pidżama Porno. Dzięki temu, że po Buldogu wyszliśmy spod sceny przodem, a nie tyłem, znaleźliśmy się za kulisami. A dzięki uprzejmości ochroniarza, mogliśmy gig Grabarza i ekipy poobserwować przez chwilę ze sceny. Niezapomniane wrażenia - taki tłum widzieć od tej strony! Poniżej fotka ilustrujący ten moment.
Czerwiec był miesiącem przerwy w koncertowaniu, ale lipiec rozpoczął się hardkorowo. Działo się wówczas dużo, tak na gruncie muzycznym, jak i prywatnym, ale i tak najważniejszym wydarzeniem miesiąca pozostaje koncert Metalliki w Wiedniu :). Chłopaki zrobili sobie kolejne wakacje w Europie, by odpocząc od nagrywania nowej płyty (na którą, tak na marginesie, cały czas oczekujemy). Gig świetny i pełen rarytasów w setliście: Ride the Lightning, Disposable Heroes, ...And Justice for All, Orion, Fade to Black, Stone Cold Crazy. Nie można było źle się bawić! A przed Metalliką inna legenda rocka: Black Sabbath w składzie z Dio na wokalu, pod nazwą Heaven & Hell. To było prawdziwe metalowe święto!
Potem, ujmując to w słowa Kasi Nosowskiej, miały miejsce małe "perturbacje", w efekcie czego znalazłem się na dwóch świetnych gigach, dzień po dniu. Jako że uwolniłem się ze wspomnianego wcześniej kontraktu, uzyskałem pełną swobodę w planowaniu delegacji :). 20 lipca zawitałem więc na festiwal w Jarocinie, gdzie 15-lecie obchodził Hey. To był niesamowity koncert, jeden z najlepszych w całym moim życiu! Niesamowita, chronologiczna setlista, zawierająca mnóstwo starych niegranych regularnie na koncertach kawałków (znacznie więcej, niż ta późniejsza na trasie 92-07); Hey na scenie w oryginalnym składzie po raz pierwszy od 8 lat, kiedy to rozstał się z Piotrem Banachem - i wspólnie wykonana piosenka Anioł; niepowtarzalna atmosfera dzięki szalejącemu żywiołowi - ostrej burzy! Jak wiadomo, koncert został przerwany, gdy moknąca coraz bardziej scena zaczęła zagrażać bezpieczeństwu muzyków. Mimo to, wspomnienia z tego gigu są bezcenne.
Dzień później, aby dokończyć to, co zostało przerwane w Jarocinie, wybraliśmy się do Szklarskiej Poręby, gdzie Hey jednak zafundował regularną setlistę, z małymi tylko wtrętami z jubileuszowej setlisty. Mimo to zabawa była przednia, z kilku względów, nie tylko tych muzycznych! Wypad bardzo udany i wesoły, w dobrej, sprawdzonej ekipie. A poza tym, miłe M&G z Kasiulą po gigu.
W sierpniu zaś, kolejne miłe spotkanie ze starymi kumplami - Al Di Meola na Wyspie Słodowej. Tym razem w nowym projekcie, nazwanym Midsummer Night Quartet. Takiego Ala już dawno nie słyszeliśmy! W pełni akustyczny, nawiązujący do składu znanego jako World Sinfonia - z drugą gitarą i akordeonem w składzie. Niesamowity wieczór, niesamowita muzyka! A po koncercie, zaproszenie od Gumbiego na backstage, a tam przemiły after :).
Wakacje trwają, a więc trzeba jeździć na gigi :). Już 26 sierpnia wybieramy się do Konina, na typowo festynową imprezę. Hey dał jednak na niej naprawdę dobry koncert, więc warto było pojechać. Tym bardziej, że swobodnie można było sobie wnieść piwo pod samie barierki, co wcale nieczęsto się zdarza na tego typu imprezach. A piwko było wyjątkowo smaczne tego wieczoru! Podobnie jak i muzyka dobiegająca ze sceny.
Ostatniego dnia sierpnia pojechaliśmy zaś na festiwal rockowy aż do Lysek. Tam też gwiazdą był Hey, ale wcześniej kilka niezłych koncertów, m.in. zaskakująco dobrzy i rockowi Bracia. Hey zagrał późno i krótko, bo organizator przesadził z ilością zespołów. Koncert skończył się więc po 03.00, a w domu byliśmy już nad ranem, gdy dzień trwał na dobre :). Ale warto było.
10 września 2007 w Warszawie, w Teatrze Roma, miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych tego roku. Hey nagrywał koncert dla MTV Unplugged, który później, wydany na CD i DVD, odniósł wielki sukces! I ja tam byłem. Można mnie nawet wypatrzyć na DVD :). Zaręczam jednak, że materiał filmowy w bardzo niewielkim stopniu oddaje atmosferę, która panowała podczas nagrania. Zaskakujące aranżacje, bogate, nietypowe dla Hey, instrumentarium - skrzypce, wiolonczele, lira korbowa, dęciaki i goście, w tym niezapomniany duet Kasi z Agnieszką Chylińską. Prawdziwie wzruszający wieczór!
Koncertowa jesień tego roku także była niezwykle bogata. To w końcu okres gigów rodzimych gwiazd indoorów. Jeszcze we wrześniu zatem mieliśmy kolejny raz Buldoga, tym razem w klubie Alibi. Muszę powiedzieć, że to był jak na razie najfajniejszy gig pieska, na którym byłem - stałem pod samą sceną, pół metra od sprawcy całego przedsięwzięcia, Piotra Wieteski. Zabawa była przednia, pamiętam że niewiele brakowało, żeby mi głowa odpadła. Niestety, zaraz po gigu musieliśmy się ewakuować, gdyż zaczęło się nędzne didżejowanie i symulacje ataków padaczki na parkiecie, a ja jeszcze nie chciałem pozbywać się zjedzonego kilka godzin wcześniej obiadu.
Dokładnie miesiąc później - po raz kolejny Kasia Nosowska, ale tym razem w towarzystwie innego zespołu. Promująca swoją nową solową płytę, UniSexBlues. Niesamowity koncert, bardzo pozytywne zaskoczenie, jeśli chodzi o aranżacje utworów, które wydają się jeszcze lepsze, niż na płycie. Mniej elektroniki, mniej komputerów, więcej rocka, więcej życia. Zarówno Madame, jak i cały zespół, mają wielką radochę z grania i nie wstydzą się tego okazywać: długie, improwizowane jamy zahaczające o psychodelię, nie mogą się nie podobać.
Tydzień później, a więc 27 października, bawimy się ponownie na Kulcie. To był zdecydowanie mój najlepszy koncert Kultu. Świetna zabawa pod sceną, bardzo wesoło, bezpiecznie, i w dobrych proporcjach szalenie. Do tego Kult mieszający trochę setlistę, co im się nieczęsto zdarza.
I już przedostatni miesiąc, czyli listopad. Dwa ostatnie miesiące upłynęły zdecydowanie pod znakiem jazzu. Najpierw Contemporary Noise Quintet w teatrze we Wrocku. Niestety koncert średnio przypadł mi do gustu, drugie słowo z nazwy zespołu zbyt dobrze oddawało to, co dobiegało ze sceny. Nie był to ten kierunek muzyczny, który mi odpowiada. Nie pomogło nawet to, że dęciakuje tu gość z Kultu. Natomiast raptem 3 dni później doświadczenie muzyczne z najwyższej półki. Esbjorn Svensson Trio nie zawiedli. Świetne, unikalne połączenie różnych form muzycznych, ubrane w jazzowe szaty. Niesamowita atmosfera w niedużej sali w Imparcie. Czekam niecierpliwie na następny koncert E.S.T.!
24 listopada jedziemy zaś po Poznania, na imprezowy weekend. Dzień później gra tam Hey w ramach trasy 92-07, więc nie wypada ominąc tego gigu. Świetne nagłośnienie, mnóstwo energii, 33 kawałki w setliście. Jeden z najlepszych "regularnych" koncertów Hey. No i pełno rarytasów w liście, jako że to gig w ramach jubileuszowej trasy. Potem zaś miłe M&G za kulisami z całym zespołem.
2 grudnia to spotkanie z legendą muzyki flamenco - Paco de Lucią. Świetny koncert, pomimo kiepskich miejscówek (za późno zdecydowaliśmy się na zakup biletów), jednak warto było się wybrać. Niepowtarzalna atmosfera (kurde, powtarzam to chyba zbyt często w tym podsumowaniu. Ale co ja na to poradzę, że tak właśnie było?). Fajne dwie wulgarne babki robiące wokalizy i trzesącę się jak galareta.
Ostatni gig w tym roku to ponownie Hey, tym razem w WFF-ie. Zabawa oczywiście przednia. Setlista trochę skrócona w porównaniu z tą z Poznania, ale też urozmaicona o niegrane wcześniej kawałki: O Suszeniu i So Real. Warto było zaliczyć więc dwa gigi w ramach jednej trasy.
I to już wszystko. Razem daje to 25 gigów zaliczonych w 2007 roku - trochę mniej niż w 2006, ale... Rany, sam nie mogę się nadziwić, o ile lepszy, ciekawszy, bogatszy był to rok. Tyle niepowtarzalnych emocji... Światowe gwiazdy: Metallica, Al Di Meola, E.S.T., Paco de Lucia. Rodzimi szefowie: Hey, Kult, Buldog, Nosowska. Jedno nagranie DVD: Hey Unplugged. Niesamowity festiwal w Jarocinie. Długo by wymieniać... Ale po co to robić jeszcze raz. Chyba już wystarczy :). Robię to jednak nie bez powodu. Nie chcę zapomnieć o tych gigach, gdy będę jeździł na kolejne w 2008. Ten rok zapowiada się bowiem... Jeszcze lepiej :). Chociaż wydaje się to niemożliwe. A jednak! Wystarczy zerknąć na rozpiskę gigów... Oj, będzie się działo, panie złoty... Na koniec jak zwykle wzruszająca cześć; dzięks wszystkim którzy mieli odwagę szwędać się ze mną pod barierkami w różnych dziwnych miejsach i miastach, jesteście wielcy!!! W kolejności czysto przypadkowej: Stary Kot, Ronnie, Szymerto, Arkapędia, Maciek, laski z Bolesławca i z Kluczborka, Bartucha, Dorotka i oczywiście Dziubs. And here's for the next year: będziemy szaleć dalej! Cytując Roba: HO! :) |