PARAMORE
15.11.2010
O2 Arena
London
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
02.02.2011

Po jednym dniu przerwy, poświęconym podbojowi Londynu, przyszła pora na drugi z rzędu koncert Paramore w O2 Arena. Tym razem ja miałem wylosowane M&G, więc dzień rozpocząłem od... wizyty w centrum, a jakże. Arkapa wybrał się ze mną, zostawiając biednego Fixxxera samego na pastwę rozpasionych brytyjek czekających w kolejce.

Po powrocie z miasta odprowadziłem Arkapę do kolejki i później okazało się, że bez problemu dogonił on Fixxxera, który był już blisko bramek. Ja zaś udałem się pod wejście mieszczące się po przeciwległej stronie całego obiektu - gdzie o ustalonej godzinie pojawić się miał ktoś z ParaCrew, by zgarnąć osoby, które wylosowały spotkanie z zespołem.

Ekipa pojawiła się ze sporym opóźnieniem. Kazano ustawić się nam w dwuosobowych parach, wymieniono bilety na opaski i rozpoczęło się prowadzenie tajemniczymi korytarzami. Muszę przyznać, że mimo, iż nie było to moje pierwsze spotkanie z Paramore i że byłem już wiele razy na ich koncertach, mimo to czułem ten niepowtarzalny dreszczyk emocji. Jak przed audiencją papieską, czy spotkaniem z prezydentem ;). To bardzo przyjemne poddenerwowanie możliwe jest do osiągnięcia tylko w takiej sytuacji. Znów czułem się jak nastolatek, który ma spotkać się ze swoimi idolami, którymi ma wytapetowany pokój, a wycinki na ich temat z Bravo trzyma pod poduszką.

Zaprowadzono nas do jednego korytarza, prowadzącego bezpośrednio na backstage. Tutaj ustawiono nas w dwóch rzędach i miła, wesoła ekipa Paramore poinformowała nas, co za chwilę się wydarzy. W skrócie: członkowie zespołu lubią poznawać swoich fanów i rozmawiać z nimi, a nie tylko podpisać rzeczy i zrobić sobie zdjęcie. Poza tym ostrzeżono nas, że będziemy szli przez backstage, i należy uważać pod nogi, żeby nie potknąć się o żaden kabel i żeby zachowywać się cicho. No i oczywiście że nie wolno robić zdjęć ani nagrywać filmików - na to będzie czas po spotkaniu. Nie muszę chyba dodawać, że ten ostatni zakaz był przeze mnie łamany przez w zasadzie cały czas trwania M&G :).

Muszę przyznać, że miło było przejść przez backstage tak wielkiego i znanego obiektu i chociaż przez chwilę podejrzeć pracę ludzi, którzy sprawiają, że "wielkie show" może się odbyć. Są oni nie mniej ważni niż sam zespół, bo bez nich to wszystko nie mogłoby się odbyć. Do tego mnóstwo kabli, sprzętu elektronicznego, skrzyń z logo Paramore i wzmacniaczy - robiło to spore wrażenie.

Trafiliśmy w końcu do korytarza po przeciwległej stronie sceny i tutaj już ustawiono nas pod ścianą i czekaliśmy na zespół, jak na egzekucję. Sprawa bardzo się przeciągała i napięcie rosło - serce bije szybciej, nogi jak z waty. Ja miałem to szczęście, że byłem właściwie na samym końcu. Szczęście o tyle, że miałem chwilę, by pogadać z każdym bo wyszli razem, ale w różnym tempie "obsługiwali" fanów, więc odstępy czasowe między nimi pod koniec były największe.

Na pierwszy ogień poszedł Josh, który zaskoczył mnie witając się ze mną słowami "Jesteś z Polski, prawda?" I gdyby nie to, że miałem do niego interes i moje myśli koncentrowały się wyłącznie wokół tego, pewnie zdałbym sobie sprawę z niezwykłości faktu, że Josh mnie rozpoznał i skojarzył, że jestem z Polski właśnie. A tak, resztki trzeźwości umysłu pozwoliły mi tylko zapytać go "Skąd wiesz?" i usłyszeć odpowiedź "Pamiętam cię!", ale niestety już nie starczyło ich na to, by zadać pytanie "Ale skąd?".

Kolejny był Zac - jak zwykle, najmniej rozmowny ze wszystkich. Ograniczył się właściwie do podpisania płyty i zapytania, skąd jestem. Następna była Hayley, która również zdawała się mnie rozpoznać, albo tak dobrze to udawała. Jednego nie można jej odmówić - w czasie rozmowy zawsze potrafi wytworzyć taką ciepłą, rodzinną atmosferę, jakby rozmawiało się z dawnym znajomym, a nie z "gwiazdą rocka".

Kolejny był Taylor, z którym postanowiłem powtórzyć zeszłoroczny gag pt. "To ty jesteś Kirk Hammett z Metalliki?". Taylor oczywiście zachował się dokładnie w ten sam sposób, odpowiadając "chciałbym grać jak Kirk Hammett", co mnie tak rozśmieszyło, że już nie miałem siły nic do niego powiedzieć :).

Na sam koniec Bełkoczący Wieśniak aka Jeremy, o dziwo zrozumiałem co do mnie mówi. Gdy mu powiedziałem, że jestem z Polski zdumiał się i zapytał, czy widziałem już to miejsce, na co mu odparłem "Tak! Przedwczoraj".

Potem przyszła pora na wspólne zdjęcie i wszystko działo się w zawrotnym tempie, bo było spore opóźnienie i już zaczęło się wpuszczanie ludzi z bramek. Scena była dosłownie obok. Przyjemnie zaskoczyło mnie, że gdy w pośpiechu rzuciłem swoje rzeczy na ziemię (pokrowiec na aparat, bluzę) na podłogę, po zrobieniu zdjęcia trzymał je już dla mnie członek ekipy Paramore i mi je podał, tłumacząc, gdzie mam się udać. Pobiegłem pod scenę z pewnym zawodem zdając sobie sprawę, że już stoi 5 rzędów ludzi pod sceną. Długo moje rozczarowanie jednak nie trwało, bo szybko wypatrzyłem Fixxxera i od tej pory razem oczekiwaliśmy na rozpoczęcie gigu.

Staliśmy właściwie dokładnie na wprost mikrofonu Hayley - miejscówka dogodna, bo blisko było zarówno do Josha, jak i reszty zespołu. Najpierw jednak supporty. Najpierw fun. - który spodobał nam się już pierwszego wieczoru. Miło więc było znów usłyszeć świetną piosenkę I'm Not As Sad (As I Used to Be) i świetnie zagrany cover Queenów, czyli Radio Ga Ga. No i oczywiście zobaczyć anielską Emily Moore, grającą na gitarze i trochę śpiewającą w czasie koncertu.

BoB to... BoB. Jego występ przynajmniej czymś się różnił od poprzedniego, bo tancerki miały inne stroje! Poprzednio nie za bardzo mi się podobały, bo podkreślały tylko "wulgarne" walory tychże. Tym razem były ubrane stylowo - obcisłe, "podarte" spodnie, jasne kurteczki i czerwone trampki sprawiały, że ciężko było od nich oderwać wzrok. Do tego, jak wspomniałem już poprzednio, bardzo fajna choreografia - to wszystko sprawiło, że występ BoBa nie był wcale taki straszny. Już Hayley wykazała się mniejszą dozą oryginalności, pojawiając się na scenie w tej samej kurtce zimowej (?) podczas Airplanes.

No i w końcu Paramore. Nie będę tutaj szczegółowo opisywał całego koncertu, gdyż był prawie identyczny, jak ten z 13 listopada - w razie problemów z pamięcią, odsyłam więc do poprzedniej relacji. Hayley była ubrana dokładnie tak samo, czyli niezbyt ciekawie. Przyznać jednak trzeba, że po uczuciu, że już nie ma z nią tak fajnego kontaktu podczas koncertu, jak kiedyś, które towarzyszyło mi podczas poprzedniego gigu, tym razem pozytywnie mnie zaskoczyła, gdyż podczas tym razem drugiej zwrotki Ignorance zauważyła mnie w tłumie i pomachała do mnie z uśmiechem, co przypomniało mi atmosferę koncertów Paramore z 2009 roku.

Ogólnie koncert z 15 listopada był lepszy, niż ten z 13 listopada, chociaż teoretycznie był identyczny. Przede wszystkim, mieliśmy lepsze pozycje. Dobiliśmy z Fixxxerem do trzeciego rzędu, gdzie można było już naprawdę komfortowo delektować się koncertem, okazjonalnie tylko wynosząc martwe ciała do fosy. To jest taka magiczna bariera. Niby różnica między trzecim a powiedzmy piątym rzędem jest niewielka, jeśli chodzi o odległość od sceny, ale kolosalna, jeśli chodzi o to, jak się człowiek czuje i bawi. Tym razem było czym oddychać i nie trzeba było przez cały koncert walczyć o pozycję i utrzymanie równowagi. Fani Paramore w UK to jednak dzikusy, którzy - cytując za kimś z forum Green Day'a - chcą pożreć Hayley.

Poza tym, nagłośnienie było zdecydowanie lepsze. Poprzedniego wieczoru, to była jakaś porażka. Nawet bliska odległość od barierki nie tłumaczyła tak fatalnego dźwięku. Tym razem wszystkich było słychać, w miarę selektywnie i odpowiednio "mięsiście". Duży plus!

Setlista była identyczna, czym byłem najbardziej rozczarowany. Wiem, że Paramore to nie jest zespół, który zmienia setlisty na każdym koncercie, ale gdy gra się dwa wieczory z rzędu w tym samym miejscu, to szacunek dla tych, którzy przychodzą na oba koncerty nakazuje, by zagrać przynajmniej jedną piosenkę inną. Tym bardziej, że po trzech płytach, mają ich w repertuarze naprawdę dużo. Nic z tego. Jedyna różnica polegała na tym, że podczas MizBiz, na scenie zamiast Josha z youmeatsix pojawił się BoB wraz ze swoim zespołem, gdyż obchodził tego dnia urodziny. Nie było jednak nawet zamiany instrumentów między członkami Paramore, jedyną więc zaletą tej zmiany był fakt, że można było jeszcze raz zobaczyć urocze tancereczki.

Nie zmienia to faktu, że tym razem bawiliśmy się doskonale. Powróciła w nas wiara w sens tego typu wyjazdów, która była mocno nadwyrężona po dosyć męczącym i nieciekawym w odbiorze pierwszym koncercie. To nadal było wyreżyserowane show i to wrażenie było jeszcze mocniejsze, gdyż koncert był prawie identyczny, jak ten pierwszy - mimo to, nie czuliśmy się, jakbyśmy go oglądali w TV, bo byliśmy bliżej sceny, mieliśmy lepszy kontakt z muzykami (Josh prawie cały czas na nas patrzył) i ogólnie wszystko było lepsze. Poza tym - jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że to nasz ostatni koncert Paramore w tym składzie...

Miło było wybrać się do ulubionego miasta w Europie, poczuć jego atmosferę i wybrać się na dwa świetne koncerty. Ciekawi mnie, w jakim kierunku teraz pójdzie Paramore, bo w drugiej połowie 2010 zaczęli trochę brnąć w ślepą uliczkę. Coraz większe koncerty, wielkie show, telebimy, dmuchawy, fajerwerki... To wszystko jest fajne, ale fani pokochali ten zespół za autentyczność, spontaniczność, kontakt na scenie... Ktoś tu chyba zupełnie o tym zapomniał. Teraz, być może Paramore się "zresetuje" i przejdzie świeżą przemianę, która może im wyjść na dobre. Ale o tym przekonamy się najwcześniej gdzieś w 2011, albo 2012 roku.

A jeśli Josh i Zac będą gdzieś w pobliżu grali z jakimś swoim nowym projektem - na pewno się tam wybiorę!

 

 

 

 

blog comments powered by Disqus

www.000webhost.com