To był ciekawy rok pod względem premier muzycznych. Chociaż zabrakło kilku oczekiwanych albumów, nową muzykę zaprezentowała większość moich ulubionych artystów. Przyjrzyjmy się jednak nowym albumom, które ukazały się w 2011 roku. Jak zwykle - kompletnie subiektywna lista :)
1
LONG SLOW DISTANCE SIVERT HØYEM
Od momentu zapowiedzenia, jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie albumów 2011 roku. Sivert umiejętnie podsycał antycypację wpisami na blogu wprost ze studia. Warto było czekać. To najlepszy solowy album Siverta, będący świadomym określeniem jego muzycznej tożsamości. Mamy tu dużo muzyki mrocznej, momentami wręcz apokaliptycznej kakofonii (Red On Maroon), mamy rzeczy spokojne i kojące (Innovations), wreszcie mamy coś przy czym można się pokiwać (upbeatowe Give It A Whirl).
2
PURSUIT OF RADICAL RHAPSODY AL DI MEOLA
Pierwsze studyjne dzieło Ala od 5 lat jest zarazem najlepszym od wydanego w 1991 Kiss My Axe. Z pewnością wpisałbym je na pierwsze miejsce, gdyby nie to, że większość utworów znałem już na pamięć przed premierą płyty. Al katował je do upadłego przez kilka lat na koncertach poprzedzających wydanie albumu. Brak niespodzianki wynagradza coś innego - kompozycje trafiły tu w wersjach niesamowicie dopracowanych, pełnych smaczków.
3
GRACE FOR DROWNING STEVEN WILSON
Ten album za to zaskakuje pod wieloma względami. Przede wszystkim, udowadnia, że można połączyć gatunki muzyczne pozornie bardzo od siebie oddalone. Bo czego tu nie ma - czasem jest progresywnie, czasem prosto; czasem głośno, czasem cicho; mamy ostre riffy i jazzowe solówki, oniryczny głos Wilsona i chórzystów. Mamy momenty wręcz ambientowe. A także produkcję sprzed dekady albo dwóch - z niesamowitym spektrum dynamiki i klarownością dźwięku.
4
LULU LOU REED & METALLICA
Dla wielu - rzecz niestrawna i odpychająca. Dla mnie - jeden z najciekawszych albumów kiedykolwiek nagranych, pokazujący, że Metallica potrafi odnaleźć się w konwencji teatralnej. Lulu smakuje pysznie, gdy się ma na nią apetyt. Tak gęstej, niepokojącej, psychodelicznej, brudnej atmosfery próżno szukać gdziekolwiek indziej. Lou Reed trzymając Metallikę na smyczy pozwolił jej się wyhasać tam, gdzie chciała to zrobić jeszcze podczas sesji w Presidio. A poza tym zespół wreszcie brzmi tak, jak powinnien.
5
COLLAPSE INTO NOW R.E.M.
R.E.M. wrócił z bardzo udanym albumem, który przypadł mi do gustu znacznie bardziej niż ich poprzednie płyty wydawane w latach 2000-ych. Nie silą się na wynalezienie koła od nowa - po prostu robią to, co potrafią najlepiej i robią to w bardzo smacznym stylu. Mamy tu kilka piosenek absolutnie świetnych, a także zapadające w pamięć gościnnie występy, np. Eddiego Veddera. Szkoda, że album ten okazał się ostatnim z tych zawierających w pełni nowy materiał.
6
GOODBYE LULLABY AVRIL LAVIGNE
Jedna genialna piosenka, kilka bardzo fajnych, kilka kompletnie nieudanych. Kłopoty z wytwórnią, nieudolna promocja i przede wszystkim brak wiary samej Avril w swoje najnowsze dzieło sprawiło, że nie uwierzyli w nie także fani. W teorii wszystko brzmiało fajnie i ciekawie, jednak fakt, że nie trzymano się konsekwentnie pomysłu na ten album sprawił, że jest on kompletnie nieprzekonujący. Nie na taki powrót czekaliśmy tyle lat. Nic dziwnego, że Avril czym prędzej zabrała się za następcę Goodbye Lullaby.
7
8 NOSOWSKA
Momentami przypomina UniSexBlues, a momentami stylizuje w kierunku płyty z piosenkami Osieckiej. Najwięcej tu jednak zabaw z dźwiękiem, z produkcją, a wszystko w niespokojnej, nieco apokaliptycznej atmosferze. Taka cisza przed burzą. Świadomie odejście od klasycznej formuły piosenki i minimalistyczne, ale różnorodne brzmienia służą temu albumowi. Niestety, nie służy mu kompletny brak pomysłów na ciekawe melodie i momentami nieco męcząca żonglerka słowami i dziwnymi wokalizami.
8
KITCHIE KITCHIE KI ME O KITCHIE KITCHIE KI ME O
Nowy zespół basisty Madrugady, Frode Jacobsena, to zupełnie inny kierunek muzyczny, niż ten, który obrał Sivert. Powstała kolejna, bardzo ciekawa propozycja na norweskim rynku muzycznym. Mamy tu organiczny, hałaśliwy rock, wyprodukowany jakby celowo niechlujnie. Mamy ciekawe instrumentarium i mocne, pełne energii piosenki, które brzmią, jakby były zagrane na żywo.
9
ROSELAND ACOUSTIC ALCHEMY
Po kilkuletniej przerwie z nowym albumem powróciło także Acoustic Alchemy - jedna z ciekawszych formacji grających instrumentalną, akustyczną muzykę gitarową. Roseland nie zawodzi - mamy tu wszystko to, do czego przyzwyczaiła nas ta formacja - wpadające w ucho melodie, ciekawe aranżacje, bogate instrumentarium i produkcję z najwyższej półki.
10
AWESOME AS FUCK GREEN DAY
Green Day nie daje o sobie zapomnieć. W roku 2010 ukazał się broadway'owy American Idiot, a w tym roku dostaliśmy następce Bullet In A Bible - czyli nową koncertówkę. Wydawnictwo jest znacznie ciekawsze, niż jego poprzednik. Na CD mamy składankę utworów z różnych przystanków na trasie, którą docenią zwłaszcza starzy fani - jest tu bowiem mnóstwo odkopanych klasyków. Na BD zaś koncert z Japonii z nieco inną setlistą. Obie płyty brzmieniowo świetnie i spójnie wyprodukowane.
W tym roku ukazało się także sporo nowego materiału w formie EP-ek, które tym razem postanowiłem wyróżnić w osobnym zestawieniu:
1
BEYOND MAGNETIC METALLICA
Oto, jak należy świętować 30-lecie i zrobić fanom wielką niespodziankę. Owiane legendą utwory, które nie zmieściły się na Death Magnetic, wreszcie zostały zagrane na żywo, a następnie wydane na EP-ce! Bogactwem riffów i motywów możnaby spokojnie obdarować cały album. Hate Train i Rebel of Babylon są ciekawsze niż połowa utworów na DM, a Bullet i Hell & Back są tylko odrobinę dalej w tyle.
2
SINGLES PARAMORE
Paramore zaprezentowali nowe utwory w podobny sposób, co Metallica - najpierw wydając je pojedynczo online, a później udostępniając w ciekawym fizycznym pakunku Singles, tworzącym coś na kształt kilkuelementowej EP-ki. Mamy tu dwa utwory znakomite (Monster oraz In the Mourning), oraz dwa bardzo przeciętne (Renegade i Hello Cold World), jednak brzmią świetnie i pozostawiają nas z wielkim znakiem zapytania odnośnie tego, jak będzie brzmieć kolejny album Paramore.
3
STRING & TWINE TANCRED
Jess wreszcie wydała w sposób oficjalny swoją solową muzykę. To pozwoliło nam poczekać troszkę dłużej na nowy album Now, Now. Na uroczej, króciutkiej EP-ce zatytułowanej String & Twine znalazło się miejsce dla starych dobrych kawałków Bones i Bear, a także dla dwóch nowych. Bardzo miły prezent zrobiła Jess wydając te kawałki w takiej formie.
4
THE SCARLET TULIP KT TUNSTALL
Podobną rzecz zrobiła KT Tunstall. Wzięła gitarę i nagrała kilka ładnych piosenek solo. W takich momentach artysta udowadnia swoją wielkość - gdy potrafi zainteresować bez wsparcia całego zespołu za sobą. Mamy tu sześć trzymających równy poziom piosenek oraz jedną szantę o wielorybie, podczas której usłyszmy jedynie głoś KT, bez akompaniamentu gitary.
5
CAPES TANCRED
Jess nam się w tym roku nieźle rozkręciła. Wcześniej ukazała się EP-ka Capes, zawierająca 10 miniatur, w tym kilka instrumentalnych. Spokojna, oniryczna, refleksyjna atmosfera tego nagrania potrafi oczarować od pierwszych dźwięków. To delikatność w najczystszej muzycznej formie. Oby projekt Tancred nie przestawał aktywnie działać.
Poza albumami i EP-kami, nową muzykę wypuszczano także innymi sposobami. Green Day zagrał kilkanaście nowych piosenek na kilku lokalnych koncertach. Katie Melua wypuściła kilka kawałków (Walk Lightly on the World i Gold in Them Hills, które ukaże się na nowym albumie w 2012), Now, Now grali nowe kawałki na koncertach, Ewa Farna wypuściła dwie nowe piosenki... Dużo tego było.
No właśnie, skoro rozmawiamy o pojedynczych piosenkach, tradycyjnie już lista tych naj:
1. Metallica - Rebel of Babylon
Kawałek, na który bardzo czekałem po opublikowaniu filmiku na Mission Metallica z wygłupiającym się Jamesem. Nie zawiódł.
2. Avril Lavigne - Everybody Hurts
Goodbye Lullaby wzbudza mieszane uczucia, ale ta piosenka jest absolutnie wyjątkowa. Jest po prostu świetna.
3. Paramore - Monster
Pierwszy kawałek Paramore wypuszczony po odejściu braci Farro. Pozostała trójka pokazuje, że potrafi napisać dobrą piosenkę.
4. KT Tunstall - Alchemy
Na nowej EP-ce to właśnie Alchemy zdecydowanie odstaje poziom od reszty. Piękna partia gitary, piękna linia melodyczna.
5. Lou Reed & Metallica - The View
Moim zdaniem The View to jedyny kawałek na Lulu, nad którym się w ogóle zastanowiono. I wydaje się, że nie był zagrany na żywo, w przeciwieństwie do reszty. Zapętlony riff mi się podoba, a psychodeliczna końcówka to coś, co chciałbym w wykonaniu Metalliki słyszeć częściej.
6. Green Day - Cigarettes & Valentines
Green Day zrobił ładną niespodziankę grając na koncertach tytułowy kawałek z płyty, która się nigdy nie ukazała. Jeszcze milszą niespodzianką było umieszczenie jej na albumie koncertowym.
Przed nami ostatnia część "noworocznych" rozmyślań. Czyli - na co czekamy w 2012 roku?