STEVE HACKETT
16.03.2022
Narodowe Forum Muzyki
Wrocław
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
30.01.2023

Powrót na koncertowe łono "po" pandemii przypadł na spontaniczną okazję do wybrania się na Steve'a Hacketta - gitarzysty Genesis przez większość lat 70-tych. Okazja ta przyniosła cały szereg "pierwszych razów" - nie tylko w kontekście samego artysty. Była to także moja pierwsza styczność z muzyką Genesis na żywo, a także pierwsza wizyta w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, chociaż budynek ten oddano do użytku muzycznego jeszcze w 2015 roku. Okazji było więc nadto, ale tak się złożyło, że ostatecznie dane mi było posłuchać muzyki w tym obiekcie dopiero teraz. Pomyślałem, że to idealny "nowy początek" - nowy sezon muzyczny, w nowej rzeczywistości, w nowym porządku świata, który - wówczas jeszcze żywiłem taką nadzieję - nie zostanie ponownie tak brutalnie wywrócony do góry nogami.

Hackett zaprezentował się we Wrocławiu w towarzystwie znakomitych muzyków. Zacząć należy od znakomitego perkusisty Craiga Blundella, którego miałem już okazję podziwiać na żywo 4 lata wcześniej we wrocławskiej Hali Stulecia, kiedy to wspierał Stevena Wilsona. Wybitny perkusista progresywny, który wysmakowaną grą nasyci nawet najbardziej wymagającego wielbiciela walenia w gary. Kolejnym jasnym punktem składu jest multiinstrumentalista Rob Townsend, którego akurat z naszych siedzeń mieliśmy dokładnie na wprost, więc siłą rzeczy najlepiej mogliśmy obserwować jego wyczyny. Wspierał on Steve'a, w zależności od utworu, na instrumentach dętych lub klawiszach. Trzeba przyznać, że odznaczał się bardzo dobrą prezencją sceniczną i ogólnie pozytywną aurą, dzięki czemu obserwowanie jego gry i interakcji z innymi muzykami było prawdziwą przyjemnością.

Ponadto w zespole Steve'a byli: klawiszowiec Roger King, basista Jonas Reingold i bardzo specyficzny wokalista szwedzkiego pochodzenia Nad Sylvan. Ten ostatni jest postacią wzbudzającą w najlepszym wypadku dysonans. Łatwo można zniechęcić się do jego aparycji ze względu na nadmierny makijaż a także teatralną manierowość godną tak zwanej divy. Jednak pozory mogą mylić, a Steve nie bez powodu zaprosił ekscentrycznego obcokrajowca do swojego składu. Jego wokal dobrze wpasował się w brzmienie całości, a podczas piosenek Genesis, po zmrużeniu oczu, można było nawet momentami ulec delikatnemu złudzeniu, że słyszymy głos Phila Collinsa. A może mam po prostu bardzo bogatą wyobraźnię.

Steve lubuje się w odgrywaniu na żywo albumów Genesis, mimo że był w zespole jedynie 7 lat. Tym razem padło na legendarny koncertowy album Seconds Out. Co ciekawe, to właśnie podczas końcowej fazy prac nad tym albumem Hackett opuścił zespół. Jednak jest współautorem większości materiału zagranego podczas udokumentowanych tą płytą koncertów, nie ma więc co się dziwić, że czuje przywiązanie do tych kompozycji. Można więc powiedzieć, że koncert podzielony był na dwie części - "genesisową" i "solową".

Część "hackettowa" rozpoczęła się od instrumentalnej kompozycji Clocks - The Angel of Mons z płyty Spectral Mornings z 1979 roku. Świetnie sprawdziła się ona w roli atmosferycznego intro, które zwiastowało wieczór przepełniony rozmaitymi nastrojami muzycznymi. Następnie jednak Steve z pewnością siebie sięgnął po najnowszy materiał solowy z jeszcze świeżej, bo wydanej rok wcześniej płyty Surrender of Silence. Held in the Shadows wypadło na żywo tak znakomicie, że już podczas tego utworu zrozumiałem, że wieczór ten będzie stanowił niebywałą ucztę muzyczną niezależnie od tego, czy grany będzie kultowy repertuar Genesis, czy świeża muzyka autorstwa samego gitarzysty. Held in the Shadows urzekło mnie narastającą dramaturgią, a dialog instrumentalny między gitarą Steve'a a saksofonem Roba był jednym z najjaśniejszych momentów koncertu.

Następnie Hackett znów cofnął się w czasie do lat 70-tych, by przypomnieć nieco weselej brzmiący Every Day ze wspomnianej wcześniej solowej płyty, by chwilę później zaproponować nieco mroczną konwencję w nowym The Devil's Cathedral. Partie organów kościelnych, promimentne we wstępie i zakończeniu utworu, bez cienia wątpliwości zainspirowane zostały co najmniej bachowską Tocatą i Fugą. Pierwszy set zamknęła instrumentalna część Shadow of the Hierophant z pierwszego solowego albumu, Voyage of the Acolyte.

Po krótkiej przerwie rozpoczął się set drugi i "główny": czyli Seconds Out. A jest to album podwójny, utworów było więc aż trzynaście. Przy czym dwie ostatnie kompozycje, czyli Dance on a Volcano i Los Endos stanowiły już klasyczny bis, na który muzycy wyszli po kilku minutach wywoływania ich na scenę brawami. W Los Endos Steve wplótł fragment swojej solowej kompozycji, Slogans z albumu Defector, a wcześniej podziwiać moglibyśmy znakomite solo na perkusji Craiga. W części "genesisowej" chyba najbardziej urzekły mnie instrumentalne "wygłupy" we Firth of Fifth.

Chociaż nie byłem zbyt dobrze zaznajomiony z repertuarem przed wybraniem się na ten koncert, zupełnie nie przeszkodziło mi to w delektowaniu się tą wyborną muzyczną ucztą. Wręcz przeciwnie - dzięki temu każda minuta koncertu była dla mnie zaskakująca, bo działo się dużo. Ponadto muzyka ta zachowuje idealną równowagę między progresywną złożonością, a przebojową melodyjnością, która z miejsca wpada w ucho, wwierca się w mózg i nie chce go opuścić przez długi czas. Był to wieczór przepełniony cudownym bogactwem brzmień, kolorów, pomysłów muzycznych i melodii. Dość powiedzieć, że od tamtej pory regularnie sięgam do nowego studyjnego albumu Steve'a i to nawet częściej, niż do Seconds Out, a to już o czymś świadczy. Z przyjemnością wybiorę się ponownie na gig Hacketta, gdy nadarzy się taka okazja.

blog comments powered by Disqus

 

www.000webhost.com