WITHIN TEMPTATION
26.10.2018
Sala Ziemi
Poznań
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
12.12.2018

Moja historia z zespołem Within Temptation nie jest jeszcze zbyt bogata. W 2015 roku okupowali jeden z wcześniejszych slotów na festiwalu w Niemczech, na którym headlajnowała Metallica, a w 2016 uczestniczyłem w jak dotąd jedynym ich headlajnowym koncercie, chociaż to także było w ramach festiwalu gitarowego we Wrocławiu. Można więc powiedzieć, że koncert w Poznaniu był moim pierwszym proper gigiem Withinów w ramach trasy promującej określone wydawnictwo. Twist fabularny polegał jednak na tym, że w tym przypadku zespół promował płytę, która się jeszcze nie ukazała. Wówczas data premiery wyznaczona była na grudzień tego samego roku, ostatecznie jednak premierę przełożono na luty 2019. W chwili, gdy piszę te słowa, nadal więc nie wiadomo jak brzmią w wersjach studyjnych wszystkie zaprezentowane na koncercie nowe utwory.

Ale zanim przejdziemy do ich omówienia, co najmniej po jednym obszernym akapicie należy się supportowi i organizacji. Zacznę od tej ostatniej rzeczy. Otóż teren Międzynarodowych Targów Poznańskich to specyficzne miejsce i należąca do niego Sala Ziemi, w której odbywał się koncert Withinów, nie jest tu wyjątkiem. Sala mieści się bowiem na piętrze, na którym jest jeden hol, do którego trzeba się dostać schodami z dołu, gdzie jest drugi hol. Gdy zjawiliśmy się na miejsce jakąś godzinę przed otwarciem bram, przez cały ten teren wiła się niczym wąż w klasycznej grze na komórki kolejka. Wchodząc ciężko się było zorientować, gdzie ten wąż ma początek, a gdzie koniec. Przyzwyczajeni kulturą szanowania prawa kolejki ustawiliśmy się na jej końcu. Jednak lokalną tradycją w pewnym momencie nastąpił zryw i hulaj dusza piekła nie ma, kto pierwszy ten lepszy! Tłum ruszył przed siebie niczym na pokład Ryanaira w czasach sprzed automatycznego przydzielania miejsc pasażerom. I tak potem stał zbity gdzie popadnie, wliczając w to schody. A ja sobie zacząłem fantazjować, jak pięknie by się ludziska stratowały, gdyby nagle trzeba było się ewakuować. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Na szczęście razy dwa, bo ochrony też jakoś za bardzo nie uświadczyłem. Jakiś tam giermek sprawdzał co tam w torbach piszczy, inny giermek sprawdzał przy wchodzeniu bezpośrednio na salę, ale brakowało mi na przykład przypakowanych łysych kolesi patrzących w kierunku publiki pod sceną. Jakby coś nietypowego się działo, to ja nie wiem kto by się tym miał zająć. Tak pewnie będzie w tym venue do czasu, aż wydarzy się coś nietypowego, ale wtedy to już będzie za późno na refleksję.

Po wejściu do Sali Ziemi ustawiliśmy się zgodnie z planem w odległości kilkunastu rzędów od sceny dokładnie na środku, aby mieć dobry pogląd na całą scenę i jak zwykle u Withinów wymyślną produkcję i wyrafinowaną grę świateł oraz optymalne wrażenia dźwiękowe. Nie czułem potrzeby obserwowania gorsetu Sharon z pierwszego rzędu, zwłaszcza że to nie pierwszej już młodości babeczka i wolę obserwować tego typu zjawiska przyrody z bezpiecznej odległości.

Obiecałem osobny akapit supportowi i nie wykluczone, że na jednym akapicie się nie skończy. Powtarzam to niemal przy każdej relacji, ale support to na ogół coś w rodzaju kary, którą trzeba przemęczyć, aby dostać nagrodę w postaci koncertu, na który się przyszło. Z tego względu supporty, których nie znam, a które zaskoczą mnie pozytywnie, wynoszę na piedestał, bo to zjawisko niezmiernie rzadkie. Szczęśliwie, ten koncert należał do tych właśnie potwierdzających regułę wyjątków. Beyond the Black nie zaskoczył stylistyką, ale jakością. Jeśli chodzi o stylistykę, to wybór był oczywisty - to zespół, który zgrubsza gra podobną muzykę, co headliner. Ale absolutnie bezbłędna egzekucja i zadziwiająco dobra jak na support produkcja były prawdziwym zaskoczeniem.

Przede wszystkim jednak frontmenka, młodziutka Jennifer Haben. Trzeba przyznać, że gdy pojawiła się na scenie, to dało się wyczuć taką aurę, że ten niepozorny dzieciaczek ma w sobie coś z wariata. Wizualnie ciężko było się do czegoś przyczepić. Gorset Sharon zamieniła na długi płaszcz, więc machania dekoltem nie było, ale prosta noga w czarnych pończochach też potrafi cieszyć męskie oko. Przede wszystkim jednak, nie cierpiało ucho - wokal był bezbłędny, a wbrew pozorom te piosenki same się nie śpiewają, bo jest tutaj sporo wysokich, przeciągniętych dźwięków i trzeba mieć zarówno skalę, jak i krzepę, żeby to pociągnąć. Tutaj żadnych uchybień nie stwierdziłem, a słychać było całkiem nieźle, bo nagłośnienie było dobre.

Brzmienie to zresztą zdecydowanie najjaśniejszy aspekt całego występu Beyond the Black. Muszę przyznać, że gitary brzmiały powalająco, a z jakiegoś powodu jest to zjawisko bardzo rzadkie nawet na koncertach zespołów stricte gitarowych. Momenty przestojów aranżacyjnych oparte na akcentach i wybrzmiewających akordach, brzmiały wręcz powalająco. Perkusja i bas także świetnie umiejscowiono w miksie a najważniejsze, że instrumenty wzajemnie się nie przysłaniały. Brzmiało to zaskakująco dobrze jak na support i jak na tak młodziutki zespół. Ktoś tam za kulisami ładuje w to kasę, bo grupa przyjaciół zapaleńców z garażu nie miałaby szansy na taką produkcję. Tyle, że oni się w tym odnajdują, a Jennifer na żywo brzmi prawie tak samo dobrze, jak na albumach, czego nie można powiedzieć np. o tej nieszczęsnej Lynn Gunn z PVRIS. Było tak dobrze, że momentami aż zastanawiałem się, czy aby nie jest to jakiś pół playback, ale ostatecznie nie znalazłem żadnego wyraźnego dowodu na poparcie takiej tezy, a dowodów na to, że jest na żywo dało się wyłapać wiele.

Trochę gorzej było z repertuarem. Pierwsza piosenka - Heart of the Hurricane, z najnowszego albumu pod tym samym tytułem. Ot, galopujący gitarowy rock symfoniczny z melodyjnym refrenem. Czyli zgrubsza to, czego nie brakuje w repertuarze Within Temptation, tylko nieco bardziej zachowawcze i jednostajne. No ok, może dalej będzie lepiej. Lost in Forever - zgrubsza to samo, chociaż z fajnym twistem melodyjnym. Do tego jakiś drący mordę męski wokal, co niestety trochę popsuło efekt. Brzmiało to niestety dosyć jednostajnie i monotonnie.

Trzeci utwór, When Angels Fall z pierwszej płyty zespołu, Songs of Love and Death z 2015 roku, było przyjemnym powiewiem świeżości. To był chyba jedyny utwór, który przykuł moją uwagę jako ten, który wyraźnie odstawał od całej reszty. Tutaj spokojne, melodyjne zwrotki z przyjemną partią czystych gitar i intrygującą melodią wypadły fantastycznie, a Jennifer miała okazję, by pokazać, że odnajduje się także w nieco innej stylistyce. Niestety, refreny w tej piosence były już bardziej zachowawcze.

Następnie grupa zagrała kolejny utwór ze swojej pierwszej płyty, In the Shadows. Ciekawe, że zespół promujący swój najnowszy krążek, wspominający o nim wielokrotnie w trakcie występu, skupił się tak bardzo na starszych kawałkach. Ale wybór był słuszny, tutaj podobać się może całkiem dynamiczny riff, który akcentuje cały kawałek. Refreny to jednak powtórka z rozrywki, takie miłe wpadające w ucho melodie i wrażenie, że to znów piosenka dziergana z tej samej włóczki. Czyli jest poprawnie, ale według ściśle wytyczonego schematu, bez jakiegoś zaskakującego twistu, który by spowodował uniesienie jednej brwi ku sufitowi Sali Ziemi.

Kolejnym utworem było Million Lightyears z najnowszego albumu i to był absolutnie okropny kawałek. Tutaj niektóre refreny śpiewał koleś z zespołu, ale wcale nie to było w nim najgorsze. Po prostu ostentacyjna, męcząca melodia tych refrenów mocno zaniżyła poziom muzyczny. Trochę lepiej było przy Shine and Shade z Lost in Forever i zagranym na koniec Hallelujah, ponownie z pierwszego albumu. Obie piosenki przyozdobiono motywami celtyckimi, a ten ostatni wydawał się momentami mocno zainspirowanymi gitarowymi zagrywkami Iron Maiden, a nawet Metalliki. Efekt popsuł ponownie trzon piosenki, znów brzmiący bardzo podobnie do wszystkiego, co było grane wcześniej. Ogólnie więc brakuje temu zespołowi bardziej oryginalnych, porywających kompozycji. Ale są czasem jakieś przebłyski czegoś ponadprzeciętnego. Więcej takich momentów i będzie dobrze.

Przejdźmy jednak do gwiazdy wieczoru. Within Temptation promuje płytę z przyszłości, Resist i odważnie rozpoczyna koncert aż trzema kompozycjami, które się na niej znajdą. Pierwszą było Raise Your Banner, na którym Sharon wymachiwała tytułową flagą na scenie. Dosyć mocny kawałek ze sporą ilością elektroniki, na szczęście znalazło się też miejsce na tradycyjną, intensywną solówkę gitarową. Następne było The Reckoning, opublikowane już wcześniej w wersji studyjnej jako pierwszy singiel. Trzecim nowym kawałkiem było Endless War.

Oczywiście nie mogło zabraknąć solidnej dawki utworów z wcześniejszych albumów, takich jak The Unforgiving. Rozbrzmiało obowiązkowe In the Middle of the Night. Następnie Stand My Ground z albumu The Silent Force wydanego w 2004 roku. Prawdziwą gratką był zagrany po raz pierwszy w Polsce utwór All I Need z albumu The Heart of Everything, który także usłyszałem po raz pierwszy na żywo.

Czas na kolejną podróż w czasie w przyszłość - Withini zagrali kolejny utwór z Resist, czyli Supernova. Świetnie wypadło Shot in the Dark z The Unforgiving, które o dziwo usłyszałem także po raz pierwszy na żywo, chociaż postrzegam ten kawałek jako jedną z wizytówek Within Temptation.

Rzadko muzycy sięgali po starsze kompozycje tego wieczoru, ale kilka razy się zdarzyło. Usłyszeliśmy więc bardzo udane The Promise z Mother Earth. Tutaj Sharon mogła popisać się iście operowym stylem śpiewania. Ten kawałek stanowił przykład innego wykorzystania każdego z planów scenografii. Wyglądało to bardzo teatralnie. Po tej chwili wytchnienia przyszedł czas na galopujący Faster z The Unforgiving - jeden z moich ulubionych utworów w repertuarze Within Temptation.

Ostatnim utworem z nowego albumu zagranym tego wieczoru był nieco balladowy Mercy Mirror. Ten kawałek także wyróżniał się oryginalnymi animacjami na ekranach, które tym razem były spójne na wszystkich płaszczyznach. Myślą przewodnią były zielone kryształy, któe tworzyły różne ruchome kształty nadając całej scenie wrażenie jeszcze większej głębi.

Następne w kolejce były klasyczne koncertowe utwory Withinów. Poczynając od Paradise (What About Us?) z Hydry (tradycyjnie z Tarją Turunen z Nightwish na telebimie i z taśmy), przez The Heart of Everything i Forgiven. Jako ciekawostkę warto przytoczyć, że ten drugi ostatnio w Polsce został zagrany aż 10 lat temu, więc była to zapewne nie lada gratka dla wielu polskich fanów. Ja zaś usłyszałem ten utwór po raz pierwszy na żywo. Było to jedyne tego typu wykonanie tego wieczoru - na scenie zostali jedynie Sharon i klawiszowiec, a cała Sala Ziemi pięknie mieniła się światełkami telefonów. No cóż, w dzisiejszych czasach chyba każdy koncert musi mieć taki moment.

Mother Earth to jeden ze standardów, których nie może zabraknać na żadnym koncercie Within Temptation. Podczas tej trasy zamyka on główny set i nadaje się do tej roli znakomicie, bo to jednocześnie jedna z ich lepszych piosenek a także moment zwiększonej aktywności publiczności we wspólnym śpiewaniu.

Główny set składał się z 15 utworów, ale był jeszcze dwuutworowy segment bisowy, co razem daje 17 kompozycji. Nieźle, ale to o jedną mniej, niż dwa lata temu we Wrocławiu. Tymi utworami były: koncertowy standard What Have You Done i Stairway to the Skies. Ten drugi utwór usłyszałem na żywo dopiero po raz pierwszy.

Nie jestem aż takim zagorzałym fanem zespołu, by kategorycznie stwierdzić, że setlista była zła lub dobra, tym bardziej że to był dopiero mój trzeci ich koncert. Na pewno jednak mogę śmiało powiedzieć, że zabrakło mi genialnego koncertowo Iron, który jak na razie trafił mi się tylko raz - w Gelsenkirchen.

Jak zwykle spore wrażenie robiła produkcja koncertu. Within Temptation znani są z teatralnej, wielowarstwowej sceny i nie inaczej było tym razem. Scenę zaprojektowano w sposób bardzo przestrzenny. Wyróżnić można aż cztery plany dające wrażenie dużej głębi. W tle klasycznie był wielki ekran wyświetlający animacje. Nieco bliżej muzycy tradycyjnie umieszczeni na podestach: po lewej klawiszowiec, a po prawej perkusista. Na dole biegała Sharon w towarzystwie wiernych wioślarzy: gitarzysty i basisty. Na pierwszym planie zaś był element dekoracji, o niestandardowym kształcie, który zwłaszcza z pierwszych rzędów mocno przysłaniał postać Sharon, która wielokrotnie się za nim "chowała". Każdy z tych planów pełnił także rolę ekranu, a wyświetlane animacje częstokroć robiły użytek z wielu płaszczyzn, na których były wyświetlane. Czasem na każdej części wyświetlało się co innego, a czasem całość składała się w jeden obrazek niczym z puzzli. Bardzo ciekawy efekt, a do tego każda piosenka miała zupełnie inną oprawę i kolorystykę, doskonale zgraną z muzyką, wzbogaconą efektami dymnymi, świetlnymi i pirotechnicznymi. Świetnie się na to patrzyło i była to jedna z bardziej wymyślnych produkcji na koncertach o takiej skali, jakich było mi dane doświadczyć.

Specyficznym aspektem koncertu było brzmienie. Obrano nieco inny kierunek w miksie niż na Beyond the Black. Support miał klasyczne brzmienie, z centralną perkusją i basem. Na Within Temptation brzmienie jest jakby trochę powiązane z układem instrumentów na scenie. Perkusja zajmuje więc miejsce gdzieś w oddali, nie jest organicznie, selektywnie na froncie, a bardziej łomocze tam gdzieś w tle. Nie jest to mój ulubiony kierunek nagłośnieniowy na koncertach typowo rockowych, ale ogólnie nie było źle - w jakimś sensie taki układ służy brzmieniu zespołu i pozwala bardziej wyeksponować gitary, klawisze i wokal.

Cieszył ewidentnie dobry humor Sharon. Chociaż ta już bardzo dojrzała kobieta wydawała się czasem nieco męczyć na scenie, uśmiech prawie nigdy nie schodził z jej spoconej twarzy i chętnie nawiązywała kontakt z publicznością. Swobody na scenie odmówić jej nie można, ale pytanie jak długo będzie jej się chciało jeszcze wykonywać tak dynamiczną muzykę, która wymaga określonego poziomu intensywności i zaangażowania na scenie.

Podsumowując, był to bardzo udany muzyczny wieczór. Within Temptation zgodnie z oczekiwaniami dostarczyli świetny show na poziomie zarówno oprawy jak i samej muzyki, a największą niespodzianką wieczoru był zaskakująco udany support, który chętnie zobaczyłbym kiedyś na ich własnym, headlajnowym koncercie. Ale muszą się w tym celu pofatygować gdzieś w okolice, lub gdzieś "przy okazji", bo jednak nie jest to zespół takiej rangi, żeby się specjalnie gdzieś daleko na niego fatygować. Jeszcze.

Poprzednie koncerty Within Temptation:

29.05.2015 METALLICA Veltins Arena, Gelsenkirchen, GER R  
01.05.2016 WITHIN TEMPTATION Hala Stulecia, Wrocław, POL R  

blog comments powered by Disqus

 

www.000webhost.com