MADRUGADA
03.08.2019
Verdens Ende
Tjøme
____________________

GALERIA

SELISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
10.10.2022

W 2009 wybraliśmy się do Norwegii po raz pierwszy łącząc turystykę krajobrazową z turystyką koncertową. I to tak dosłownie i w przenośni. Na szczycie góry Keiservarden w Bodø miał odbyć się jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny koncert Katie Melua na tle zachodzącego słońca w jednym z najpiękniejszych miejsc na tej planecie. Szyki pokrzyżowała matka natura we własnej osobie, stwierdzając, że nie tym razem; nie dla psa kiełbasa - i koncert ze względów bezpieczeństwa musiał zostać przeniesiony do hali w centrum miasta, a marzenie o melancholijnej uczcie muzycznej z krajobrazem w tle trzeba było odłożyć na półkę na całe 10 lat.

Oto jednak szansa na posłuchanie na żywo wspaniałego artysty w nadzwyczajnych okolicznościach przyrody pojawiła się ponownie, dokładnie 10 lat i i 5 dni później. Madrugada bowiem - zespół, który bez cienia wątpliwości zdominował mój muzyczny rok 2019 - wystąpić miała na Verdens Ende. Miejscu może nie aż tak spektakularnym, jak Keiservarden, ale ustępującemu mu bardzo nieznacznie - wszak natura Norwegii rzadko rozczarowuje. Dodatkową zachętą był fakt, że na Verdens Ende zdarzyło mi się już kilka razy być, miejsce to lubiłem i dodatkowo zadanie miałem ułatwione z perspektywy logistycznej. Nie pozostało więc nic innego, jak zrobić wszystko, by koncertu tego doświadczyć i niejako "nadrobić" straconą okazję sprzed dekady.

Dobrze chociaż, że miałem wsparcie logistyczne ze strony zaprzyjaźnionego (swoją drogą, także od 2009 roku) lokalsa, bowiem samo dostanie się na koncert było wystarczająco trudne. Nie był to wszak taki zwyczajny muzyczny festiwal, tylko, mówiąc dosadnie, gig korporacyjny. Do biletów więc pierwszeństwo mieli pracownicy firmy i było szalenie trudno je dostać. Na szczęście z pomocą przyszły kontakty wyrobione przy okazji pierwszego koncertu w Berlinie pół roku wcześniej i udało się dostać na teren imprezy za pomocą akredytacji.

Na miejsce należało się dostać jednym ze specjalnych busów, które zawoziły publiczność z dworca autobusowego w bodajże Tønsbergu. Dosyć długą kolejkę przed wejściem na teren imprezy można było minąć dzięki wspomnianym akredytacjom. Od tej pory nie pozostawało nic innego, niż - oczekując na gwiazdę wieczoru - napawać się wspaniałą przyrodą, czystym norweskim powietrzem, pysznym norwerskim piwem i... specyficznym "supportem".

Madrugada nie była bowiem jedyną muzyczną atrakcją tego wieczoru, ale z uwagi na specyficzny charakter imprezy, ciężko nazwać to, co działo się wcześniej typowym supportem. Brakuje mi wręcz słów, by opisać to, co się działo na scenie. Ale mimo wszystko spróbuję: był akordeon, było jodłowanie... i inne dziwne dźwięki wydawane paszczą przez wokalistę (?). Nawet większość zebranych pod sceną Norwegów zdawała się być w mocnej konsternacji. Do dziś nie wiem, czy to było na serio, czy jakaś forma skandynawskiego poczucia humoru i odpowiednik naszego kabaretu. Na szczęście, przepyszny złocisty napój pozwalał mi w delikatnym znieczuleniu przebrnąć przez ten nieco dyskomfortujący moment.

W przerwie między "supportem" a Madrugadą dostałem się pod scenę bez problemu, bowiem publiczność była jednak złożona głównie z casuali i wcale nie zależało im na barierkach. Oczywiście oprócz mnie była też pod sceną garstka fanów na czele z gostkiem napotkanym w kolejce przed wejściem na poprzednim koncercie w Berlinie. Grupa ta jednak była na tyle mało liczna, że nie trzeba było sobie pilnować miejsca pod sceną na wiele godzin przed właściwym występem, jak to ma miejsce zazwyczaj.

Za to gdy się odwracałem, moim oczom ukazywał się doprawdy niecodzienny widok. Sam plac pod sceną, zwany zwyczajowo "płytą", był w gruncie rzeczy dosyć niewielki. Publiczność zaś była rozsiana po całym terenie, z którego ową scenę było widać, wliczając w to rozliczne okoliczne skałki. Stworzyło to bardzo ciekawy widok, gdyż ludzie swoimi kadłubami owe skałki przykryli i siłą rzeczy ta ludzka masa sama z siebie więc tworzyła nieregularne kształty przestrzenne. Wyglądało to zaiste imponująco, tym bardziej że widok ten zza perkusji był filmowany przez kamerzystę na scenie i następnie puszczany na telebimie z tyłu sceny, co stworzyło ciekawy efekt "lustra" i dodatkowo podniosło i tak wysoki walor wizualno-estetyczny koncertu.

Oczywiście, gdy Madrugada pojawiła się na scenie, wszystko "wskoczyło" na swoje miejsce. Było ich doskonałe brzmienie, nagle zrobiła się odpowiednia atmosfera, a ludzie, mimo że w większości nie będący zagorzałymi fanami zespołu, zdawali się w skupieniu i nie przeszkadzając innym, po prostu słuchać ujmującej muzyki. Setlista ze względu na okoliczności uległa drobnemu skróceniu. W części Industrial Silence nie usłyszeliśmy zatem tym razem jazzowego Terraplane (zrozumiałe), a z sekcji bisowych zniknęły Hands Up - I Love You (mała strata), Honey Bee (obecne tylko na poprzednim koncercie w Berlinie) i kończące całość Valley of Deception. Można więc powiedzieć, że straty nie były wielkie, a najważniejszych utworów i tak nie zabrakło.

Nie zabrakło także dodatkowych muzyków, którzy pojawili się już wcześniej podczas kwietniowego występu w Berlinie. I tak perkusjonalista dodawał niebywałych smaczków (chociaż jego popisy były nieco skrócone, gdyż niektóre kawałki były wykonane bez dodatkowo wydłużonych intr i/lub outr), a skrzypaczka dodała... no cóż, smyczków, hehe. Tym razem obecna była przez większą część koncertu na scenie, dodając dodatkowej głębi większej ilości utworów. Fantastycznie wypadły jak zwykle Only When You're Gone i Majesty, rozbudowne o partie instrumentalne nieobecne na klasycznych wersjach albumowych, wsparte czasem dodatkowo efektownymi grafikami na wyświetlaczu w tle. Dodatkową atrakcja był fakt, że zespół grał dla swoich rodaków, w związku z czym cały banter międzypiosenkowy wykonywany był w języku norweskim, co było dla mnie doświadczeniem świeżym, bo na pozostałych koncertach w Niemczech i Polsce, Sivert zwracał się do fanów po angielsku.

Koniec koncertu nie oznaczał jednak tego wieczoru końca atrakcji. Po koncercie pojawiła się rzadka możliwość skorzystania z zaproszenia za kulisy. Umożliwiło mi to przyjrzenie się z bliska sprzętowi muzyków (w tym gitarom) z bliska, bo nie wszystko zostało jeszcze zabrane ze sceny (techniczni pracowali w pocie czoła). Następnie znalazłem się w namiocie, gdzie trwało tzw. after-party z muzykami i ich gośćmi. Panował dosyć duży harmider, ale częstując się pysznym norweskim piwem udało się wymienić uprzejmości z perkusistą Jonem, a później odbyć dosyć długą jak na ten kontekst rozmowę z Sivertem o szeroko rozumianych sprawach muzycznych. Było to jedno z najbardziej pamiętnych i wartościowych M&G w moim życiu.

Madrugada nigdy nie rozczarowuje. Jest to zespół tak dobry, tak wyjątkowy, że sprawia kolosalne wrażenie nawet w "obskórnym" klubiku. A co dopiero, gdy doda się do tego nadzwyczajną norwerską przyrodę i kapitalne spotkanie po koncercie. Jest to wieczór z kategorii 10/10 wchodzący do ścisłego panteonu kotontourowych doświadczeń. Nie był to jeszcze koniec madrugadowych przygód, ale z całą pewnością była to przygoda, która już się nie powtórzy.

Poprzednie koncerty Madrugady:

16.02.2019 MADRUGADA Columbia Theater, Berlin, GER R  
20.03.2019 MADRUGADA Niebo, Warszawa, POL R  
20.04.2019 MADRUGADA Columbiahalle, Berlin, GER R  

blog comments powered by Disqus

www.000webhost.com