KOT
|
Kot Rok 2013 był delikatnie mówiąc wywrotowy. Kilkakrotne zmiany miejsca zamieszkania, w tym zmiany krajów odbiły się na ilości gigów, które zaliczyłem. Jednak wszystko służyło zmianie, która miała przynieść możliwość wybrania się metrem na praktycznie każdy koncert odbywający się w światowej stolicy muzyki - Londynie. Udało się :) Najpierw jednak kilka lokalnych gigów we Wrocku. Zaczęło się od profesjonalnej wizyty na koncercie Marzena Cybulka Quintet w klubie Puzzle. Następnie dwa ostatnie spotkania z Pilichem - najpierw w Centrum Kultury Zamek, a potem na jam session w kultowym Łykendzie. Obyło się bez fajerwerków. Na mój ostatni przed wyjazdem koncert w Polsce wybrałem się w zacnym towarzytwie do legendarnego w moim życiu miasta Brzeg. Ewa jak zwykłe na przaśnej imprezie, ale za to tym razem z naprawdę dobrym nagłośnieniem. Do tego obyło się bez wygłupów typu zapraszanie małych dziewczynek na scenę, był to zatem najlepszy i najpełniejszy koncert Ewy, na którym miałem jak dotąd przyjemność być.
Moja pierwsza w tym roku wizyta w Londynie została uczczona przez fantastyczny koncert Anny Phoebe. Na tym gigu po raz pierwszy miałem przyjemność usłyszeć fantastyczny nowy materiał muzyczny. Był to jeden z tych małych, krótkich koncertów, które jak to mieliśmy w zwyczaju mawiać, wywróciły nam odbyt na lewą stronę :)
Gdy przyjechałem do Londynu po raz drugi w 2013 roku i tymczasowo mieszkałem w centrum, postanowiłem skorzystać z tego faktu i spontanicznie wybrać się na randomowy gig gdzieś w pobliżu. Wylądowałem w przesympatycznym Ain't Nothin' But Blues Bar, w którym piwo smakowało absolutnie wybornie, zwłaszcza gdy na scenę wkroczyli Jimmy C and the Blues Dragons, przekształcając spontaniczny wieczór z muzyką na żywo w jedną z najlepszych imprez, na jakich byłem.
Dzień później zawitałem na kolejny gig Anny Phoebe - tym razem z zupełnie innej oprawie, bo w akustycznym duecie z Nikiem Rizzi. 30 minut non stop ciar - trudno o lepszą muzyczną rekomendację. Tym razem postanowiłem się przywitać, co dało początek fantastycznej przyjaźni i profesjonalnej współpracy z muzykami, których cenię od lat.
Rozgrzewając się przed występami na dużych scenach festiwali w Reading i Leeds, panowie z Green Day postanowili rozgrzać się na "klubowym" koncercie w Brixton Academy. Nieczęsto zdarza się sposobność zobaczenia na żywo zespołu tego formatu na relatywnie małej scenie. Poza tym, dobrze było zobaczyć Billiego w formie po przerwie spowodowanej dosyć poważnymi problemami. 30 piosenek, w tym całe Dookie!
Pod koniec sierpnia wybrałem się z Anną i jej zespołem do Farnham pod Londynem na festiwal Weyfest. Sielankowa, piknikowa atmosfera, piękna pogoda i smaczne piwo - czego chcieć więcej? No tak, dobrej muzyki! Anna niewątpliwie dostarczyła pamiętny set, utrwalony w dodatku na taśmie mojej kamery.
We wrześniu wybrałem się do klubu Voodoo Vault w centralnym Londynie na kameralny gig Gabrielli Cilmi z okazji premiery długo oczekiwanego, nowego albumu Sting. Była to zarazem dla mnie pierwsza okazja, by usłyszeć nowy materiał na żywo i absolutnie nie zawiodłem się. Intymna atmosfera sprawiła, że łatwo było nawiązać kontakt z Gabcią, także po gigu, kiedy to miałem przyjemność zamienić z nią słowo i powspominać mój poprzedni gig, który miał miejsce 3 lata wcześniej na festiwalu w Czechach.
Kilka dni później wybrałem się do Kings Place, gdzie w ramach festiwalowego przeglądu muzyków wystąpił stary znajomy Maciek Pysz, prezentując materiał ze swojego świeżo nagranego krążka. Zrobiło się bardzo "Alowo", zaś moja obecność w tym venue okazała się proroctwem na kolejny rok.
Pod koniec września miałem przyjemność zobaczyć Paramore po raz drugi w Wembley Arena, co przywiodło na myśl wspomnienia z fantastycznych gigów w 2009 roku. Chyba nie mogło być lepiej - byliśmy pod samą sceną, kontakt wzrokowy i "aknowledgement" ze strony Hayley był... Aha, byłbym zapomniał - do tego spontaniczne M&G przed gigiem i nasze gęby w oficjalnym teledysku do Daydreaming.
Rok został przypieczętowany akustycznym, intymnym gigiem w domu Anny Phoebe z okazji premiery EP z czterami premierowymi utworami. Było prawie jak na Tęgasach, z tą różnicą, że jednak muzycznie było ciut ciekawiej :) Wszystko tego wieczoru smakowało znakomicie - począwszy od muzyki, a skończywszy na winie, którym jako gość tej kameralnej imprezy byłem częstowany :)
I tak oto minął koncertowy rok 2013. Jak widać, w połowie roku nastąpił przełom i zmieniły się nieco parametry geograficzne koncertów, na które sobie chodzę. Od sierpnia 2013 roku, gdy widzę w rozpisce jakiegokolwiek artysty miasto "London", zamiast bukować bilety lotnicze, po prostu doładowuję Oysterkę. I o to chodziło! Poczytaj także podsumowania z poprzednich lat:
blog comments powered by Disqus
|